Jak nauczyć dziecko angielskiego? Arlena Witt

Jak najlepiej nauczyć dziecko języka angielskiego?

Co jest lepsze? Korepetycje? Konwersacje? Czy może aplikacje?

I czy rodzic samodzielnie może nauczyć dziecko języka obcego?

Okazuje się, że nie jest to takie proste. Postanowiłem zatem spytać o radę osobę, która o nauczaniu angielskiego wie chyba wszystko. Potwierdzić to może ponad 465 tysięcy subskrybentów jej kanału w Youtube oraz ponad 80 tysięcy czytelników jej książek, w których przystępnie, z humorem, ale przede wszystkim skutecznie wyjaśnia językowe zawiłości.

Zapraszam do wysłuchania rozmowy z Arleną Witt.

Aby wysłuchać podcastu na tej stronie, użyj poniższego odtwarzacza. Zobacz jak słuchać podcastów wygodniej.

Jak nauczyć dziecko angielskiego? Transkrypcja

Czy rodzice mogą nauczyć dziecko angielskiego?

Cześć Arleno!

Cześć Jarku!

Oboje z żoną mówimy po angielsku. 

Wspaniale!

Wydaje mi się, że nawet całkiem „decent English we speak”, ale kiedy przychodzi co do czego i chcemy z naszymi córkami (które są już we wczesnej podstawówce) usiąść, żeby czegoś je pouczyć i trochę z nimi pogadać – no to jest problem. One nie bardzo chcą. W związku z tym, jest moje pytanie. Czy rodzic może nauczyć dziecko języka angielskiego?

To zależy. To jest taka, bardzo prawnicza odpowiedź. Czy mam ją rozwinąć?

Ależ jak najbardziej, bo dopiero pół minuty rozmowy minęło. 

O, myślałam, że to już koniec. Może nauczyć angielskiego rodzic, jeżeli ten rodzic mówi po angielsku w języku ojczystym i to dziecko też będzie mówić po angielsku w języku ojczystym. Tak jak Ty swoje dzieci nauczyłeś języka polskiego. Bo to właśnie Ty je nauczyłeś. Także tak, jest to możliwe, jak najbardziej.

Natomiast nie znam takiego rodzica, który usiadł ze swoim dzieckiem, przeprowadzał z nim lekcje i nauczył go języka obcego. Ale znam bardzo dużo ludzi, którzy znają język fantastycznie, w tym nauczycieli.

Więc wydawało by się, że przecież to jest świetny sposób, żeby zaoszczędzić mnóstwo pieniędzy na jakieś głupie lekcje i kursy. Przecież mogę swoje dziecko, swojego syna czy córkę nauczyć w domu. No ale mamy tutaj kilka konfliktów i to właśnie dlatego nie działa. 

Jakie to są konflikty?

Konflikty takie, że jest konflikt Twojej roli. No bo Ty jesteś rodzicem, a nie nauczycielem tego dziecka. Dlatego czasami dziecko potrzebuje, żeby wiedzę przekazywała obca osoba, z którą nie ma emocjonalnie żadnej relacji. Z bardzo podobnego powodu, mnie na przykład jest trudno uczyć angielskiego znajomych, którzy chcieliby do mnie przychodzić na lekcje. Znacznie łatwiej jest zacząć pracować z osobą obcą, ponieważ dopiero budujesz te relacje i to jest właśnie relacja nauczyciel – uczeń.

Nie, że oprócz tego jeszcze jesteśmy kolegami, albo rodziną, rodzeństwem itd. To jest po prostu dziwna sytuacja dla tego dziecka, że mama czy tata chce go czegoś formalnie uczyć. Mi się wydaje, że dla tego rodzica to też może być dziwna sytuacja. Czyż nie? Czy nie uważałeś tego za coś nietypowego?

Dziecku łatwiej uczyć się od kogoś, z kim nie nawiązało wcześniej emocjonalnej relacji

No jakoś nie. Tak jak sama powiedziałaś wcześniej – nauczyłem dziecko polskiego. Teraz w szkole uczę w mniejszym lub większym stopniu, pomagam im w zajęciach szkolnych. Wiele rzeczy uczymy się przez jakąś tam zabawę, czy przez jakieś wspólne aktywności. Teraz tak sobie myślę, że to troszkę się kłóci, to co powiedziałaś z założeniami na przykład edukacji domowej, kiedy dzieci nie chodzą do szkoły i wszystkiego uczą się w domu. Mogą się nauczyć fizyki, polskiego, matematyki. Oczywiście dziecko jest wspomagane, czasami książkami itd. To nie jest tak, że tylko „one to one”. Ale jednak rodzic przejmuje tą główną funkcję, więc języka też się da?

Więc dlaczego ja mówię takie bzdury? No właśnie. Tylko, że nie znam osobiście takiej rodziny, która prowadzi edukację domową. Wyobrażam sobie, że to działa tak, że rozmawiamy o tym najpierw z dzieckiem i ustalamy wspólnie, że od tej pory czy tam od jakiegoś najbliższego czasu – będziemy prowadzić szkołę w domu. Ustalamy sobie takie zasady i wszyscy się na to godzimy. Wtedy tak jakby, bawimy się w szkołę trochę.

Natomiast wydaje mi się, że takie właśnie lekcje angielskiego to nie jest inicjatywa tego dziecka zwykle. Nie słyszałam o takim przypadku, żeby córka przyszła do mamy i powiedziała:

Mamo ucz mnie angielskiego, bo Ty tak dobrze umiesz, a ja nie będę już musiała chodzić na lekcje.

To jest zwykle inicjatywa rodzica i mam wrażenie, że dzieci w tej sytuacji czują się trochę przymuszone do tego.

Często w ogóle do szkoły, dzieci się czują przymuszone, co zresztą nie jest domeną tylko tego pokolenia, ale i naszego (i wcześniejszych zapewne też). Więc to chyba nie jest żadna nowość. Natomiast teraz z kolei mi jeszcze jedna rzecz przyszła do głowy. Być może to jest zabranie się za późno? Być może jeśli byśmy od małego np. od niemowlaka, siadali i np. bawili się codziennie pół godziny po angielsku? Pomimo, że ja jestem native speakerem polskim, czy to z kolei mogło by trochę zmienić tę rolę?

Nie są znane takie przypadki, kiedy to zadziałało. Tzn. naukowcy, specjaliści od przyswajania języka przestudiowali już różne możliwości dwujęzyczności dzieci. No bo zakładam, że chcemy wychować w ten sposób dwujęzyczne dziecko. I ta dwujęzyczność naturalnie przychodzi w dwóch sytuacjach. Pierwsza sytuacja jest taka, kiedy rodzice dziecka są różnojęzyczni. Wtedy dziecko z mamą rozmawia w innym języku, bo mama jest np. Polką. A z tatą rozmawia w innym języku, bo np. jest Anglikiem. Wtedy kojarzy język z konkretną osobą.

Albo druga sytuacja jest taka, gdy cała rodzina wyprowadza się do innego kraju i w domu rozmawia się w jednym języku, a poza domem (czyli z otoczeniem, z innymi osobami) rozmawia się w innym języku. Kiedy próbuje się to wymieszać, np. w sytuacji kiedy załóżmy – jesteśmy rodziną, która przeprowadziła się do Niemiec. W naszym domu rozmawia się po polsku, poza domem po niemiecku. Wszyscy już świetnie znamy ten niemiecki. Teraz przychodzą do nas goście, którzy są Niemcami.

Podczas tej wizyty gości, ja jako ta mama Polka, zwracam się do swojej córki po niemiecku, bo np. proszę ją, żeby przyniosła z kuchni cukier. Mówię to po niemiecku po to, żeby goście też zrozumieli. To zdarza się, w zależności od wieku dziecka, że to dziecko udaje, że nie słyszy albo udaje, że nie rozumie. Dlatego, że nie kojarzy tego języka z tą osobą. Ma wrażenie, że tutaj się dzieje jakiś fałsz. Coś tu się nie zgadza, jakiś błąd jest w Matrixie. I tak po prostu działa nasz mózg.

Nasz mózg z daną osobą kojarzy jeden język.

Mam też znajomych, którzy są native speakerami. Np. mam znajomego Amerykanina, z którym zawsze rozmawiam po angielsku. On powiedział, że gdybym ja kiedyś do niego coś powiedziała po polsku, to on by się z tym czuł dziwnie. To jest zupełnie naturalne, my w ten sposób sobie układamy rzeczywistość.

Więc tak, można w sposób naturalny nauczyć się obcego języka jako języka drugiego, czyli nie w takim formalnym środowisku, gdzie są lekcje, tylko że to przychodzi do nas naturalnie, przez tzw. imersję. Ale, no tak jak mówię, nie znam takiego nauczyciela, który siada ze swoim dzieckiem i uczy go języka obcego, bo mamy po prostu właśnie te konflikty inne. Mamy dużo innych spraw wspólnych ze sobą, np. przewijamy to dziecko, albo mówimy mu, żeby posprzątało pokój.I teraz, to jak to – albo będziesz mi mówić, że mam sprzątać pokój, albo będziesz mnie uczyć angielskiego. Coś tu się po prostu nie zgadza.

Więc, fajnie by było, ja bym bardzo chciała, żeby to działało, bo ja również bym swoje przyszłe dzieci nauczyła języka z przyjemnością, ale wiem, że to nie za bardzo zdaje egzamin. Dlatego lepszym pomysłem jest np. wymienić się ze znajomymi swoimi dziećmi. Albo nawet z takimi znajomymi, z którymi my się znamy, ale nasze wspólne dzieci się nie znają. Albo np. Twoje dziecko nie zna Twojego kolegi, a dziecko tego kolegi nie zna Ciebie. Czyli de facto, jesteście dla siebie obcymi ludźmi. Teraz np. Twój kolega, który świetnie mówi po angielsku uczy Twoje dzieci, a Ty uczysz jego dzieci. To wtedy jak najbardziej. Może zadziałać i możecie wtedy rozliczać się w barterze i nikt za lekcje nie płaci.

Wymiana dzieci ze znajomymi w celach nauki języka przyniesie lepszy skutek niż uczenie własnych dzieci

Konwersacje, korepetycje czy szkoła językowa?

Ok, to jest jakieś rozwiązanie, które tak naprawdę ucieka nam trochę od tego w co wszyscy prędzej czy później wpadamy. Czyli w kwestie kursów i korepetycji, bądź tego i tego. No bo niestety sprowadza się to wszystko do tej bazy, czyli szkoły. Tego, że jednak w szkole ten język angielski jest uczony słabo. Oczywiście są różne szkoły….

A to już akurat zależy od szkoły. Z tym jest bardzo różnie. Ja się np. języka niemieckiego w szkole nauczyłam bardzo dobrze. Więc nie mogę powiedzieć, że to jest ogólna zasada. Prawdopodobnie rzeczywiście, patrząc chociażby na komentarze pod moimi filmami, jakie mi piszą moi widzowie – to rzeczywiście w wielu szkołach jest z tym problem. Albo z wieloma nauczycielami jest taki problem.

Ale są też takie osoby, które w szkole nauczyły się języka i mają prowadzone te zajęcia tak jak należy. Więc jest to możliwe. Nie jest to sytuacja z kosmosu.

No tak, to w takim razie od czego to może zależeć, skoro teoretycznie podstawa programowa jest ta sama, podręczniki są te same. Owszem, jest osobowość nauczyciela inna i to być może jest kwestią kluczową. Ale jak to jest, że w niektórych szkołach można się tego angielskiego nauczyć, a w niektórych nie? 

Moim zdaniem to jest wyłącznie kwestia nauczyciela. Nauczyciel jednak ma dużą dozę swobody, jeśli chodzi o sposób przeprowadzania lekcji. Rzeczywiście jego osobowość i jego nastawienie, ma tutaj ogromne znaczenie. To jaką relację z uczniami buduje, to jest naprawdę bardzo istotne. Czasami nawet w tej samej szkole, mogą być dwie klasy, z których jedna się nie uczy wcale a druga uczy się świetnie, bo mają różnych nauczycieli.

Z nauczycielami, tak jak z ludźmi w każdej branży jest tak, że większość jest przeciętna. Jest jakaś tam mała grupa, która jest słaba i w ogóle nie powinna tego zawodu wykonywać. Jest też mała grupa, która jest wybitna. Więc jak się trafi na takiego wybitnego nauczyciela, to tylko należy mu stopy całować.

Nie wiem czemu tak bardzo chcesz uciekać przed tymi kursami i przed tymi lekcjami prywatnymi? Co w nich jest takiego złego? Ja się nauczyłam angielskiego, właśnie w taki sposób i nie żałuję drogi, którą poszłam.

No bo szukam rozwiązania takiego, które po pierwsze – to co już wcześniej wspomnieliśmy – wydamy na to kupę kasy.

No tak, ale wiedza kosztuje. To tak jak chcesz mieć prawo jazdy, to musisz pójść na kurs, zapłacić za niego, zapłacić za egzamin, za ewentualne poprawki. To jest jakby naturalna kolej rzeczy. Albo chcesz mieć chleb to musisz albo sobie iść do sklepu i go kupić, albo kupić składniki na ten chleb. Albo kupić zboże, które sobie zasiejesz i też to kosztuje. Po prostu w życiu nie ma nic za darmo.

Z nauczycielami, tak jak z ludźmi w każdej branży jest tak, że większość jest przeciętna, jest też mała grupa, która jest słaba i w ogóle nie powinna tego zawodu wykonywać i jest też mała grupa, która jest wybitna.

Więc jak się trafi na takiego wybitnego nauczyciela, to tylko należy mu stopy całować.

Tak, drugą rzeczą dla której chciałbym uciekać właśnie od kursów i korepetycji było to, żeby jednak dziecko w idealnym dla mnie świecie, w szkole te umiejętności nabywało, a potem miało czas na swoje zainteresowania, na czas wolny. Nie tylko na chodzenie ze szkoły na kursy. Więc to jest dla mnie problemem, że przeładowujemy nasze dzieci ilością zajęć, z tego względu, że np. szkoła nie domaga.

Rozumiem, ale w życiu nie wszystko jest tak samo ważne. Jeżeli dziecko chce się uczyć języka również poza szkołą, no to uważam, że należy go do tego tylko zachęcać, a nie zabraniać. To nie znaczy, że trzeba zapisać na 15 różnych zajęć, tak jak niektórzy rodzice robią. Wtedy dziecko w ogóle nie ma czasu wolnego.

Nie wspominając o tym ile zajmuje mu codziennie odrabianie zadania domowego, które moim zdaniem jest w ogóle poronionym pomysłem – tego w szkole nie powinno być. Tzn. powinny być zadania domowe nieobowiązkowe i kreatywne. To jest jedyny rodzaj zadania, który ja dopuszczam. Ale obowiązkowe powinny być absolutnie zabronione, bo dzieci nie mają czasu żyć i być dziećmi.

Tak jest.

Dlatego jeżeli Twoje dziecko chce się uczyć angielskiego to super. No to niech się uczy, niech chodzi na ten kurs. Poza tym to nie jest powiedziane, że jeżeli uczy się w szkole, to już nie musi albo nie może chodzić na dodatkowe zajęcia. Przecież można chodzić na normalne lekcje, na których powiedzmy uczysz się tą taką typową metodą komunikatywną, a oprócz tego możesz sobie chodzić np. na konwersacje, gdzie jesteś z nauczycielem jeden na jeden i on Ci poświęca całą swoją uwagę.

Możesz całą godzinę spędzić po prostu na rozmowie, na którą np. na lekcji najczęściej nie ma czasu, bo przecież trzeba gonić z materiałem. Więc to nie jest powiedziane, że tu w jednym miejscu masz fajnie i już Ci wystarczy. Może wystarczy, ale jeżeli nie, to należy tak dostosować te swoje realia edukacyjne, żeby Pan był zadowolony.

Prace domowe powinny być nieobowiązkowe i kreatywne.

Czy aplikacje mogą zastąpić naukę z człowiekiem?

A czy zamiast np. konwersacji, korepetycji, kursów (potraktujmy to jako zajęcia z osobą), można to zastąpić aplikacjami – typu bardzo popularny Duolingo albo innymi internetowymi np. oglądaniem tylko „Po Cudzemu”. Czy to wystarczy do tego, żeby się angielskiego nauczyć? Oczywiście, oprócz szkoły?

To znaczy, moim zdaniem to nie są rzeczy, które mogły nam zastąpić zajęcia z nauczycielem tylko, które mogą je uzupełnić. Chyba, że jesteśmy już na dosyć zaawansowanym etapie. Nie chodzi tylko o zaawansowanie, jeśli chodzi o umiejętności językowe, ale też uczymy się już na tyle długo, że np. sami już się dowiedzieliśmy, jakie metody nauczania preferujemy, co u nas najlepiej się sprawdza, mamy wewnętrzną motywację, jesteśmy konsekwentni.

Czyli potrafimy faktycznie sami narzucić sobie jakiś harmonogram i pracować regularnie i trzymać się tego. Bardzo mało jest takich ludzi, którzy to umieją i nie ma się w ogóle co tego wstydzić. To jest normalne.

Dopiero po trzydziestce troszkę takie rzeczy zaczęły się pojawiać. 

No właśnie. Tylko, że nawet jeżeli bardzo jesteś zdeterminowany, to też pytanie kiedy ta determinacja Ci ustanie? Bo przecież to jest zupełnie normalne, że jak tak bardzo chcesz chodzić na siłownię, to chodzisz na te siłownię przez miesiąc np. 3 razy w tygodniu. Potem chodzisz 2 razy w tygodniu, potem raz w tygodniu, a potem w ogóle mówisz –

A w sumie to w zeszłym tygodniu nie byłem, to teraz też nie pójdę.

To jest bardzo typowy przypadek osoby dorosłej, która zaczyna się czegoś uczyć. Dlatego moim zdaniem, żeby nauka była skuteczna i żeby jednak tej motywacji nie zgubić, to warto mieć zajęcia z drugim człowiekiem.

Dlatego, że wtedy czujemy się zobowiązani wobec tego drugiego człowieka. Nie chcemy go zawieść, głupio jest nam odwołać zajęcia, głupio jest nam tej osobie powiedzieć, że np. już nam się nie chce. Czasami nawet odrabiamy to zadanie domowe tylko po to, żeby ten nauczyciel nie jęczał albo żeby mu nie było przykro. Nie? I to jest potrzebne, to jest normalne. Dlatego łatwiej jest chudnąć z dietetykiem, łatwiej jest trenować z trenerem i tak samo łatwiej i skuteczniej jest uczyć się języka z nauczycielem.

Ale te wszystkie rzeczy, które mamy dzisiaj, typu aplikacje, streaming filmów i seriali, które możemy oglądać w oryginale, różnorodne kanały na YouTube, które nas uczą języków i nie tylko – to jak najbardziej zachęcam do tego, żeby z tego korzystać, bo to może tylko pomóc. Jeżeli to są wysokiej jakości, porządnie przygotowane treści – to jak najbardziej. Wszystko jest dobre, jeżeli działa dla Ciebie.

Aplikacje i Youtube świetnie wspomagają zdobywanie wiedzy, ale zajęcia z prawdziwym człowiekiem są o wiele bardziej mobilizujące

A teraz niestety gry są już po polsku wydawane. Za moich czasów jeszcze mało takich gier było. Więc w dużej mierze angielskiego uczyłem się na początku, będąc w podstawówce, właśnie na grach komputerowych.

Znam dużo takich osób, które poznały dużo słówek właśnie z gier, albo takich stałych wyrażeń powiedzmy. 

Tak samo ściągałem sobie z okładek, bo jeszcze Internet był w powijakach, więc okładki płyt CD i książeczki czytałem i nie miałem problemu ze zrozumieniem tego co np. Metallica śpiewała w swoich utworach (bo to był mój ulubiony zespół młodości), więc próbowałem rozkminiać ich teksty. W ten sposób też wielu, bardzo dziwnych i zaskakujących zwrotów się nauczyłem. Więc też to dla mnie była jedna droga. Kiedy moje dziewczyny zafascynowały się Edem Sheeranem, stwierdziłem, że OK. Teraz mamy takie możliwości, jedziemy, ściągamy tekst, czytamy wspólnie. Ja jestem w stanie im pomóc, one się nauczą wymowy, tej specyficznej ale jednak wymowy. I to też nie zadziałało. Jedną piosenkę przetłumaczyliśmy sobie, z dużymi jednak schodami z mojej strony „Shape of you” – bo tam bardzo dużo dziwnych wyrażeń jest. Dalej jakoś to nie zabanglało. „Baby shark” tylko z małą wychodzi, ale tam jednak tekst jest dość prosty. 

Ale nie zabanglało w jakim sensie? 

W takim, że nie chciały tego dalej ciągnąć. Nie wzbudziłem w nich tego, że one ok, np. usłyszy teraz jakąś piosenkę Senorita Shawna Mendesa i Camili Cabello. I że sobie teraz przeczyta ten tekst, ściągnie i będzie sobie tłumaczyć o czym oni śpiewają. Bo dla mnie tak naprawdę to było też ważne. Zrozumieć o czym ktoś śpiewa. 

Rozumiem. No myślę, że ważne jest w byciu rodzicem, też zrozumieć to, że Twoje dziecko nie zawsze się będzie interesować tym co ty. Jeżeli Ciebie jara rozumienie piosenek, to nie znaczy, że Twoje córki będzie jarać rozumienie piosenek. Albo może będą chciały zrozumieć tą jedną, ale tak poza tym to już mi tata nie zawracaj głowy. Już daj mi spokój.

Może to też być kwestia zupełnie inna, wcale nie językowa. Tylko np., że one uważają te swoje ulubione piosenki Eda Sheerana, za coś takiego co jest ich. I Ty im się wtrącasz do tego ich świata. Rozumiesz? Że jakby, Ty zostań sobie w tej swojej rodzicielskiej funkcji, a daj im przestrzeń na te ich rzeczy. Być może one same będą chciały kiedyś przyjść i się z Tobą tym podzielić, ale być może nie.

Więc, uważam że nic na siłę. Bardzo fajnie, że spróbowałeś. Bardzo fajnie, że tam coś się zadziało, ale jeżeli to nie idzie do przodu to nie należy tego uważać za porażkę, tylko OK – teraz już wiemy, że próbowaliśmy, zrobiliśmy pierwszy krok, ale dalej życie się toczy swoim tokiem.

Genialne rodzicielskie pomysły na naukę języka nie zawsze są genialne dla dziecka

Drugą taką metodą, którą my próbujemy czasami w domu i wiem, że niektórzy rodzice też próbują – jest puszczanie bajek tylko po angielsku. W tej chwili też na YouTube czy Netflix mają tego mnóstwo. To też np. mi w dzieciństwie pomagało. Jak Cartoon Network, kiedy rodzice zamontowali kablówkę, SkyOne zanim było kodowane, MTV kiedy jeszcze puszczali tam muzykę. Dużo z tego też wyciągnąłem, pomimo, że nie było napisów. I też to próbujemy, ale jednak ta możliwość, powrotu szybko do polskiego powoduje, że prędzej czy później one lądują w tym języku polskim.

Trochę mnie to nie dziwi. Wtedy, kiedy my oglądaliśmy Cartoon Network (ja też oglądałam razem z moim bratem), to musiałeś oglądać to po angielsku, bo chciałeś obejrzeć tą bajkę i nie było jej w wersji polskiej. Więc jakby byłeś skazany na ten angielski, a nie że Ty sobie wybrałeś

O, to ja sobie teraz będę oglądać po angielsku, bo jestem taki ambitny i będę się teraz uczyć tego angielskiego, tak po prostu naturalnie. Nawet mimo, że napisów nie ma

Nie, tam nie było takiej opcji. A one mają te opcję. Więc one z tych opcji korzystają i nie należy się temu dziwić.

Jest to po prostu łatwiejsze i jestem w stanie to zrozumieć, bo sami też zresztą chodzimy na skróty, nie?

Oczywiście, że tak.

Najlepsza metoda nauki języka obcego

To w takim razie, jeżeli nie jest tak łatwo w domu to zrobić i decydujemy się na kursy, korepetycje, szkoły językowe. Czy jest jakiś system najlepszy? Bo co jakiś czas pojawiają się, różnego rodzaju metody. Przyznam się szczerze, że nie wiem co jest teraz na topie. Natomiast kiedyś były jakieś Callany, metody szybkiego mówienia. Pamiętam te okulary Sita, nie wiem czy to działało czy nie.

Tak, hipnoza z akupunkturą.

Tak, i jaka jest w tym momencie, naukowo najlepsza metoda, dzięki której możemy się nauczyć angielskiego czy języka obcego w ogóle?

Najlepsze metody aktualnie, opracowane przez naukowców, metody uczenia się – wspaniale w swojej książce „Włam się do mózgu” opisał Radek Kotarski. Te metody można zastosować do różnych umiejętności, nie tylko do uczenia się języków obcych. Zresztą on na swoim przykładzie udowodnił, że to zadziała, ponieważ używając właśnie tych metod, pomimo tego, że niektóre wzbudzały w nim zdziwienie i bunt i nie wierzył, że one mogły zadziałać – ale mówi

Ok, ja robię eksperyment, dobra, jedziemy z tym koksem.

Używając tych metod nauczył się języka szwedzkiego w stopniu komunikatywnym w pół roku. Więc ja może nie będę się wymądrzać na polu, na którym jest więcej ekspertów ode mnie i mądrzejszych ludzi. Więc zachęcam do przeczytania tej książki. Uważam, że powinien ją przeczytać każdy rodzic i każdy nauczyciel. Bo to, że uczeń, to jakby swoją drogą. Ale dziwi mnie, że te metody nie są stosowane powszechnie w szkołach.

Dlatego, że to jest jedna z wielu wad współczesnej polskiej szkoły, że właśnie nie uczy jak się uczyć tylko mówi, że mamy się uczyć. Właśnie Radek używa bardzo fajnego przykładu, który ilustruje jak działa polska szkoła. Tym przykładem jest taka hipotetyczna sytuacja, kiedy mamy zajęcia z uczniami na basenie i mamy ich nauczyć pływać. Więc stawiamy ich wszystkich na brzegu basenu i nauczyciel rozbiera się do stroju kąpielowego i mówi:

Dzień dobry, dzisiaj was będę uczyć pływać. Tak się pływa.

Wchodzi do basenu – płynie. Wychodzi i pyta

Czy są jakieś pytania? Nie? Dziękuję. Proszę przećwiczyć w domu. Na następnych zajęciach sprawdzian.

No więc, jeżeli w taki sposób byśmy wszystkiego uczyli, a większości rzeczy właśnie tak uczymy we współczesnej szkole – to nie ma co się dziwić, że uczniowie mają ze szkołą problem. Po prostu, poruszają się w niej zupełnie na ślepo. Bywają tacy entuzjaści, którym udaje się odnaleźć te metody swoje, które najbardziej mu pasują – bo po prostu są tym zainteresowani. Ale większość nie jest tym zainteresowana. Większość po prostu, próbuje się jakoś prześlizgnąć przez ten labirynt.

Chyba dobrze zareklamowałaś książkę na tyle, że muszę ją dopisać do listy dla Mikołaja, żeby samemu się też dokształcić. Zobaczyć tak naprawdę, co mogę poprawić i w swoim podejściu, ale też w podejściu do dzieci. Ale wrócę jednak do tego pytania, może bardziej je precyzując – w jaki sposób wybrać dobrze szkołę językową? Bo mamy mnóstwo różnych. Tu teraz np. nie chodzi mi tyle o to, żeby przeczytać jakie są opinie uczniów itd., tylko one różnymi metodami mogą uczyć np. jakąś certyfikowaną metodą, albo np. metodami więcej mówienia lub nauka pod certyfikat np. First, Advance, B2. Jak wybrać dobrze szkołę językową dla dziecka, które rozpoczyna naukę w szkole podstawowej?

Pierwsza rzecz, którą myślę powinniśmy się kierować (tak jak we wszystkim) to opinie znajomych. Czyli jeżeli masz znajomego, którego dziecko chodzi do szkoły językowej i sobie to chwali – nie tylko w takim sensie, że dziecko się tam dobrze bawi albo rodzic ma święty spokój przez 3 godziny w tygodniu tylko, że rzeczywiście są wyniki. Czyli są postępy, lepsze oceny w szkole, jest większa swoboda w mówieniu itd.

To wtedy należy spróbować zapisać się do tej samej szkoły. Ale jeżeli nie mamy takiego znajomego, to bardzo dobrze sprawdza się ta metoda tzw. komunikatywna, czyli właśnie uczenie wszystkich czterech sprawności językowych równocześnie (czytania, pisania, słuchania, mówienia). Szkoły, które przygotowują do takich certyfikatów (jak m.in. First itd.), to właśnie na tym muszą się skupić dlatego, że egzaminy pod te certyfikaty z takich właśnie części się składają.

Trzeba też pamiętać o tym, że nauka języka (nawet jeżeli celem jest certyfikat) to jest proces długotrwały. Tutaj nie należy oczekiwać w krótkim czasie żadnych cudów. Ja uczyłam się angielskiego dosyć intensywnie i od zera do pierwszego certyfikatu (First) zajęło mi to 7 lat. Więc jeżeli mamy dziecko zupełnie początkujące (większość dzieci nie jest zupełnie początkująca, bo przecież mają ten angielski wszędzie od przedszkola rozpoczynając). Ale bywa, że zaprowadzisz dziecko do szkoły językowej, ono dostanie taki test kwalifikujący na odpowiedni poziom i okaże się, że jednak musi pójść od początku do pierwszej grupy dlatego, że nie ma jeszcze na tyle wiedzy, żeby pójść do drugiej. Wielu rodziców tym jest zbulwersowanych, no bo jak to – przecież już płacę tyle czasu za lekcję a tutaj znowu od początku? To mogłem równie dobrze w ogóle nie posyłać go na angielski.

Tylko, że te lekcje we wcześniejszych latach właśnie tak wyglądają, że to jest bardzo często forma zabawy, że tak naprawdę tego materiału wcale nie przyswaja się bardzo dużo. Nie ze względu na jakieś ograniczenia dzieci, ale po prostu lekcje są takie niezobowiązujące. Tego materiału wcale nie ma tam wiele. Więc nie należy nikogo za to winić. Moim zdaniem, może nawet lepiej czasami jest poczekać aż dziecko skończy 8 czy 9 lat i dopiero wtedy zacząć naukę języka dlatego, że jeżeli się wtedy zacznie to ona idzie znacznie szybciej i znacznie sprawniej niż wcześniej. I nie mamy wtedy takiego poczucia – Och, tyle czasu zmarnowanego było! Na co szły te pieniądze wszystkie? A to wszystko co się dzieje wcześniej to należy traktować naprawdę jako zabawę.

Rozpoczęcie nauki w wieku 8-9 lat sprawia, że idzie ona szybciej

Taka rozgrzewka…

No może to być rozgrzewka, ale ona nawet też nie jest potrzebna. Mnie bardzo zadziwia taki wyścig rodziców (bo to rodzice się ze sobą ścigają) – ile to lat ich dzieci się już uczą angielskiego i ile godzin mają tego angielskiego w szkole, przedszkolu? I że tutaj jest przedszkole dwujęzyczne, tu jest klasa dwujęzyczna, tutaj są dwie opiekunki dla jednej grupy – jedna mówi tylko po angielsku, a druga tylko po polsku. No i fajnie, to jest naprawdę wszystko spoko. Tylko to jest ciągle taka forma zabawy. Te wszystkie rzeczy, które dziecko się nauczy podczas przedszkola i pierwszych lat szkoły – to gdyby zaczęło później, nauczyło by się w miesiąc. Jeżeli mamy do tego takie podejście to spoko.

Po prostu bądźmy tego świadomi, że to może tak wyglądać. Nie zdziwmy się potem, kiedy pójdziemy na intensywny kurs i się okaże, że jednak trzeba zacząć od pierwszego roku, bo wymaga to wszystko powtórki, utrwalenia i okaże się nawet jeszcze na tym pierwszym roku, że tutaj są rzeczy o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. 

Ja pracowałam w szkole językowej przez wiele lat, również w sekretariacie – byłam odpowiedzialna za ocenę testów wstępnych, kwalifikujących – i było bardzo dużo osób, które tak reagowały. Najpierw deklarowały ile lat się dziecko uczy angielskiego, bardzo często było to więcej lat niż to dziecko ma. Potem okazało się, że jednak musi zacząć naukę od początku i im się to bardzo nie podobało. No trudno, po prostu to dziecko miało za mało wiedzy, żeby pójść na poziom drugi.

I musi zaczynać od początku. Powiedziałaś – 8, 9 lat, czyli to jest taki wiek w tej chwili 2-3 klasa szkoły podstawowej. Wtedy, jeżeli zaczniemy jakąś systemową edukację, czy to daje nam to gwarancje lub raczej duże szanse, że kończąc np. liceum (czyli 19 lat) to dziecko będzie umiało porozumieć się po angielsku tak, że pojedzie do jakiegoś kraju i bez problemu się porozumie?

To nie daje nam takiej gwarancji oczywiście. Bo jedyna gwarancja w życiu to śmierć i podatki, ale daje nam taką możliwość. Ja jestem tego przykładem. Zaczęłam się uczyć angielskiego w wieku lat 9, co dzisiaj się wydaje w ogóle co za geriatria. Przecież to już dawno powinna chodzić na ten angielski. No ale wtedy były też inne czasy.

Po 9 latach (czyli kiedy miałam 18 lat, bo poszłam rok wcześniej do szkoły) w roku kiedy zdawałam maturę, to w tym samym roku (było to chyba miesiąc później) zdawałam egzamin Proficiency. A Proficiency to już jest taki poziom, że rozmawiasz płynnie po angielsku. To nawet nie, że rozmawiasz swobodnie na poziomie średniozaawansowanym tylko na poziomie zaawansowanym.

Więc jeżeli działały by te wszystkie metody nauczania wcześniejszego, że dziecko zaczyna się uczyć w wieku lat 4 i to potem idzie w tym samym tempie, co gdyby się zaczęło uczyć później. To znaczy, że mielibyśmy dzisiaj tłumy dzieci, które mówią płynnie po angielsku i mają lat 13. A ja nie znam takich trzynastolatków, którzy mówią płynnie po angielsku, oprócz takich, które mieszkały w anglojęzycznym kraju.

Ale są też kraje np. Skandynawia, które nie są anglojęzyczne, gdzie znajomość języka jest bardzo powszechna i to przez wszystkie praktycznie przekroje wiekowe. Tam dzieci w tym wieku się już też w miarę dobrze komunikują. Więc na czym to polega? Tam systemowo to inaczej działa?

Tak, są inne metody uczenia języków, bo używa się języka do komunikacji, a nie po to, żeby zaliczyć kolejny sprawdzian. Czyli skupiamy się na mówieniu podczas lekcji. Ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, że tam telewizja jest z napisami. Tam włączasz telewizor i oglądasz sobie filmy i seriale w oryginale od maleńkości. A u nas – masz lektora, albo masz programy tylko po polsku.

Jeżeli chcesz sobie obejrzeć coś po angielsku, no to teraz musisz włączyć Netflix. Być może, jak ktoś ma teraz 3 letnie dziecko, to być może Netflix jest dla niego jedynym teraz źródłem rozrywki. Faktycznie ogląda tylko w oryginale. Ale sam powiedziałeś, że Twoje dzieci przełączają na polski. 

No tak – prędzej czy później, albo podpowiedzi im takie wyjdą, że to wyjdzie im po polsku. Trzeba by było tego dopilnować lepiej.

No właśnie. To jest po prostu właśnie kwestia telewizji. No bo telewizja jednak jest powszechna i tam nie masz wyjścia, tam po prostu oglądasz ten program w oryginale. W nastoletnim wieku byłam w Norwegii i też się właśnie zdziwiłam, że tam wszystkie amerykańskie seriale są po amerykańsku, tzn. słuchasz sobie oryginalnej ścieżki dźwiękowej i tylko masz norweskie napisy.

Czyli tak jak w polskim kinie w zasadzie. To jest ciekawe, że w kinie nas to nie dziwi, że mamy taki standard, że film oglądasz w oryginale i masz tylko napisy (wyjątkiem są filmy dla dzieci, które są dubbingowane, bo dzieci nie nadążały by z czytaniem), ale jakoś w telewizji się nie da tego zrobić, dziwne… Kiedyś wymówką było to, że mamy bardzo małe ekrany i starsze osoby by nie czytały tych malutkich literek. Ale widziałeś jakie teraz telewizory się sprzedaje w polskich sklepach? Ścigamy się na te cale. 

Były od dawien dawna w telegazecie napisy dla niesłyszących, więc to było nawet do zrobienia, zanim ta technologia weszła cyfrowa. 

No tak i teraz tak samo, na wielu kanałach możesz na swoim pilocie wyłączyć np. tą opcję lektora i włączyć napisy. Tylko, że musisz po pierwsze wiedzieć, że ta opcja tam jest, musisz to wyklikać. A w krajach Skandynawskich, w Portugalii, w wielu innych krajach europejskich – to jest po prostu jedyna domyślna opcja. Myślę, że gdyby telewizja była u nas również w oryginale, to mówilibyśmy po angielsku znacznie lepiej. 

Może jakieś lobby powinno się zorganizować?

Powiem szczerze, że miałam kiedyś spotkanie na ten temat, w jednej ze stacji telewizyjnych. Rozmawialiśmy o emitowaniu serialu właśnie w takiej wersji, żeby była w oryginale, ewentualnie z napisami – no i ta stacja argumentowała to tym, że z jakiegoś powodu w Polsce są takie przepisy, które mówią, że jeżeli podczas takiego odcinka zostałyby wyemitowane reklamy to ta telewizja na tych reklamach nie zarobi dlatego, że jedyny zysk jaki oni mogą otrzymywać z reklam emitowanych podczas programów zagranicznych, to jeżeli te programy są przetłumaczone. Nie wiem czy dobrze zapamiętałam jak to działa. Nie zostało mi to też bardzo szczegółowo wytłumaczone. Ogólnie zrozumiałam, że po prostu im się to nie opłaca.

Czyli trochę tak problem legislacyjny.

No bardziej bym powiedziała – piniądze. 

Jedno z drugim powiązane. Ok, czyli jednak oglądanie tych filmów, może nas trochę wspomóc – bez dubbingu tylko z napisami. Zresztą rzeczywiście teraz sobie tak skojarzyłem, że naprawdę, w kinie od zawsze były napisy. A w telewizji już nie. Dziwne. 

Oglądanie filmów z napisami i bez dubbingu przyspiesza naukę języka obcego

Czy translator w telefonie wystarczy do komunikacji w języku obcym?

Jeszcze takie mam pytanie do Ciebie. W kontekście tego, że coraz bardziej się ucyfryzowujemy i w komórce mamy translatory, które są nam w stanie (oczywiście, jeszcze dość dużą kaleczą) coraz więcej przetłumaczyć. Już czasami nie trzeba pisać, ale wystarczy im powiedzieć, a nawet zrobić zdjęcie i on przetłumaczy nam napis. Czy w takim razie, skoro za niedługo wszystko będzie można przetłumaczyć za pomocą telefonu – czy nauka języka obcego i ten wysiłek będą miały sens?

No cóż… nie ma jeszcze takiej maszyny, która tak skutecznie udaje człowieka, że nie wiesz, że to jest maszyna. Więc jeszcze trochę wody w Wiśle musi upłynąć, żebyśmy doszli do takiego poziomu. Natomiast te translatory wszystkie pomagają nam w takich sytuacjach, kiedy mamy czas, żeby wyjąć sobie telefon – przyłożyć go do tego napisu, na którym okazuje się, że jest napisane – „Roboty drogowe”, albo „Uwaga! Rozbiórka budynku”, a nie w codziennej komunikacji. Kiedy np. chcesz zrobić wrażenie na dziewczynie i podrywasz ją w barze i mówisz

Hej, czy Twoi rodzice są w domu?

No nie wiem, może kiedyś będziemy w takiej sytuacji używać translatorów.

Zobaczymy, życie nas nie raz zaskoczyło. Jednak co człowiek to człowiek. Można sobie przetestować umiejętności tych translatorów, wpisując np. w najbardziej popularny translator czyli Google Translator różne wyrażenia takie jak np. „Uwaga! Będzie piekło.”. Mogę się założyć, że piekło zostało przetłumaczone jako hell, a nie że będzie Cię coś piekło. Albo „Ale jaja” – ciekawe czy zobaczymy tam „But eggs” czy może coś innego. Także myślę, że instytucja tłumacza, człowieka i ta szybkość komunikacji, na którą nie pozwala nam jeszcze technologia, przeważy nad tym, że jednak będziemy chcieli znać ten język. Ja przynajmniej chcę. Cieszę się, że znam. Gdybym nie znała, wydaje mi się, że duża część świata byłaby mi jakoś zasłonięta. 

Tu się z Tobą zdecydowanie zgadzam, że znajomość języka obcego otwiera kolejną parę oczu (taki trochę kolejny umysł), że jesteś w stanie zobaczyć świat inaczej. Też miałem tę możliwość razem z żoną, że mieszkaliśmy przez rok w Irlandii, więc tam nasz angielski mocno podciągnęliśmy. Mieszkaliśmy też w Hiszpanii, więc mówimy po hiszpańsku. Więc jesteśmy w stanie zobaczyć świat z różnych perspektyw i to np. mi się wydaje, że bardzo pomaga w tym, żeby nie zamykać się tylko we własnej skorupie. Żeby nie zamykać się we własnym świecie, tylko mieć świadomość, że w innym miejscu świata, ludzie patrzą na świat zupełnie inaczej. 

Tak, tak… właśnie tego też nauka obcych języków uczy. To nie jest tylko kwestia poznawania nowych słów i żeby wiedzieć jak jest „ołówek” po angielsku, tylko właśnie przez to, że w inny zupełnie sposób budujemy zdania, inne mamy terminy.

Niektóre jedno słowo w języku polskim ma np. trzy odpowiedniki w angielskim, co oznacza, że Anglicy czy Amerykanie rozróżniają trochę więcej pojęć, albo patrzą na coś bardziej szczegółowo niż my. To jest właśnie super, że lepiej się rozumie wtedy świat i dociera wtedy do Ciebie

Aha, jeszcze są ludzie, którzy żyją zupełnie inaczej. I tak też można. To nie znaczy, że mój sposób to jest jedyny słuszny i wszyscy inni żyją źle, tylko ja sobie żyję tak, a oni sobie żyją tak i to też jest ok.

Znajomość języków obcych pomaga lepiej rozumieć innych ludzi i świat dookoła

Myślę, że z tego też wynika to, że bardzo często nauczyciele języków obcych w szkołach, to są Ci najbardziej cool nauczyciele. Wiele osób mówi, że

Aa, miałem taką fajną nauczycielkę kiedyś.

I to najczęściej jest nauczycielka języka angielskiego (no bo to jest najpopularniejszy język obcy w szkołach) lub innych języków. Bo właśnie nauczyciel języka obcego, zna ten język obcy i ma taki bardziej otwarty umysł mam wrażenie. Łatwiej jest z tą osobą porozmawiać na więcej też tematów, albo spojrzeć z innej perspektywy. To jest uważam bardzo ważne w człowieczeństwie. Więc ja wszystkim polecam uczenie się języków obcych, chociażby po to, żeby stać się lepszym człowiekiem. 

Coś w tym jest z tymi nauczycielami. Ja studiowałem na uczelni technicznej, natomiast najlepiej wspominam lektorat z hiszpańskiego, który trwał trzy semestry. 

To jeszcze tak, apropo tłumaczy – jak przetłumaczyć „Ojcowska Strona Mocy”? Father’s side of the force? Czy jak to zrobić?

Może być „father’s”, może być „paternal”. Nie wiem jaki bardzo formalny tutaj język chcemy zachować? Nie przygotowałam się do przetłumaczenie tego wyrażenia, a czasami tłumaczenie jednak wymaga zastanowienia, albo pewnej kombinacji. Czasami tłumaczy się w ogóle tak, że wydaje się, że to złe tłumaczenie, że to słowo przecież znaczy coś innego. A jednak jest to czasem najlepszy sposób, bo np. mamy jakąś grę słów. Ale na pewno użyłabym słowa „force”. No bo skoro ta moc ma nawiązywać do Gwiezdnych Wojen jak się domyślam, to tam też używamy słowa „force”, a nie np/ „power”, które tak naprawdę znaczy „moc”. Może być „The Father’s side of the force”. 

Ale Father’s z apostrofem czy bez? Bo to zawsze mnie zastanawiało.

Może być z apostrofem, ale jeżeli nie będzie „The Father side of the force” – też nie będzie źle.

Dzięki nauce języków obcych stajesz się lepszym człowiekiem

Gdzie można spotkać Arlenę Witt?

Ok, to w takim razie dziękując Ci za tą rozmowę – gdyby ktoś chciał znaleźć Ciebie, informacje o Tobie, posłuchać, poczytać – gdzie powinien się udać w Internecie?

Na pewno nie powinien otwierać lodówki, bo ja ostatnio tak słyszę – tylko w mojej lodówce Cię brakuje! W Internecie rzeczywiście można mnie znaleźć. Jeżeli się wygoogluje Arlena Witt, to bardzo dużo rzeczy na mój temat się znajdzie. Tak się nazywa mój kanał na YouTubie. A w mediach społecznościowych tj. Twitter czy Instagram, jestem jako wittamina.

No i bardzo zachęcam również, oprócz oglądania moich filmów na YouTubie czyli cyklu Po Cudzemu, do korzystania z moich książek. Dwa lata temu wydałam książkę do nauki gramatyki angielskiej, która ma tytuł „Grama to nie drama„. A niedawno wyszła moja kolejna książka do nauki słownictwa i tym samym płynnego i swobodnego mówienia, która nazywa się „Władaj i gadaj„.

Właśnie w ramach ciekawostki powiem, że w tej mojej nowej książce – wszystkie ćwiczenia, które powstały na potrzeby tej książki, oparte są właśnie o metody uczenia, o których w swojej książce „Włam się do mózgu” pisał Radek Kotarski.

Więc jeżeli ktoś chce naprawdę przysiąść porządnie do swojego angielskiego i do tego jak się uczy – to ja najbardziej proponuję kupić sobie taki zestaw – książka Radka, moja Grama i potem moje „Władaj i gadaj„, na które mówię Władek. I naprawdę poczuje się taką różnicę, że potem będziecie tylko myśleć – Jak ja mogłem kiedyś żyć?

No moja córka starsza (piątoklasistka) „Grama to nie drama” przerabia. Sam czasami patrząc na te przykłady się uśmiecham, bo bardzo fajnie podobierałaś te przykłady do uzupełniania. „Władaj i gadaj” jeszcze nie mieliśmy przyjemności zobaczyć, ale to właśnie chciałbym się zapytać – od jakiego wieku są te książki?

Ogólnie są od 13 lat dlatego, że one są skierowane do moich widzów, a żeby mieć konto na YouTubie to trzeba mieć 13 lat ukończone. Dlatego zdarzają się (szczególnie w Gramie) przykłady bardziej odważne, które może dla młodszych dzieci nie będą odpowiednie. Ale właśnie dlatego zawsze zachęcam, żeby razem z dzieckiem czytać książkę. Albo najpierw przeczytać ćwiczenie, żeby najpierw zobaczyć czy tam coś jest może nie odpowiednie i po prostu pominąć ten przykład. Nie przejmować się nim zupełnie. Zresztą też, nie chcę wzbudzać jakiejś paniki – nie ma tam jakiś dramatów. Ale np. jest takie brzydkie słowo jak „dupa”. Chociaż moja bratanica siedmioletnia, bardzo się cieszy zawsze kiedy usłyszy ode mnie to słowo. Także różnie na to można spojrzeć.

Natomiast „Władaj i gadaj” to książka dla osób średniozaawansowanych i zaawansowanych, więc nie określałabym tutaj wieku, tylko tego jak długo się już ktoś uczy angielskiego. Więc też zakładam, że właściwie, żeby byś średniozaawansowanym, to trzeba mieć te naście lat przynajmniej. Więc to już nawet nie chodzi o odpowiedniość treści, tylko o poziom trudności. Ale gdybym miała mówić o jakiejś tam kolejności, to raczej zachęcam do tego aby zacząć od Gramy, bo Grama jest prostsza i tak układa w głowie tę gramatykę. Potem już można wypłynąć na szerokie wody i uczyć się słownictwa i języka bardzo żywego, codziennego i praktycznego.

Super. Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę, za Twój czas.

Dziękuję za zaproszenie.

Życzę wszystkiego najlepszego w dalszym edukowaniu całego narodu w języku Szekspira.

Bardzo dziękuję. Też życzę wszystkiego dobrego.

Dzięki. Cześć!

Zgadzasz się? Chcesz coś dodać?
A może gadam bzdury?

 Podziel się swoim doświadczeniem w komentarzu poniżej, napisz do mnie

i puść ten post dalej w świat:

Skoro doczytałeś do końca, to chyba Ci się podobało 😉 Pozwól zapoznać się z tym wpisem także Twoim znajomym:

Twoje dziecko ma już telefon? A może dopiero planujesz taki zakup? Dołącz do specjalnej grupy dla rodziców:

O mnie

Nazywam się Jarek Kania i pokazuję jak stać się rodzicem, jakiego sam chciałbyś mieć.

Zobacz więcej

Gość odcinka

Arlena Witt

W przyjazny, zabawny, ale przede wszystkim skuteczny sposób wyjaśnia tysiącom Polaków zawiłości języka angielskiego w internecie

      

Książki

Napisane przez Arlenę

Grama to nie drama

 

Władaj i gadaj

 

Książka

Polecana przez Arlenę

Radek Kotarski

Włam się do mózgu

 

Spis treści

Rodzicielskie wskazówki

Nowym artykułom często towarzyszą dodatkowe materiały z rodzicielskimi wskazówkami. Mogę Ci je wysyłać bezpośrednio na mejla. Chcesz?

Na początek otrzymasz ode mnie 3 soczyste ebooki.

Polub - to nie boli

Więcej inspiracji

Lubisz niespodzianki?

t

Kliknięcie znaku zapytania przeniesie Cię na losowo wybrany artykuł.

Daj się zaskoczyć 😉

Poznaj 6 zaskakujących sposobów, by Twoje dziecko mniej korzystało z telefonu.

Podaj swój adres email i już dziś zacznij zmieniać technologiczne nawyki w swojej rodzinie.

Udało się! Zgadnij kto właśnie napisał do Ciebie mejla ;)