Jak odpowiadać dzieciom na niewygodne pytania? Grzegorz Kasdepke
Jak odpowiadać dzieciom na trudne pytania?
Dlaczego warto zaszczepiać dzieciom kod kulturowy?
I dlaczego wspólne czytanie z dzieckiem jest takie ważne?
Gościem 61. odcinku podcastu jest Grzegorz Kasdepke – bestsellerowy pisarz i autor wielu książek dla dzieci, w których w ciekawy, zabawny, a zarazem bardzo prosty i zrozumiały sposób odpowiada na dziecięce pytania o wszystko.
Z Grzegorzem poznaliśmy się na Festiwalu Miasto Słowa w Gdyni, po jego spotkaniu autorskim, na którym miał wspaniały kontakt z dziecięcą publicznością.
Wówczas w mojej głowie narodziła się myśl, by spytać go o to jak odpowiadać dzieciom na niewygodne pytania na trudne tematy, bo przecież każdy z nas, rodziców prędzej czy później zetknie się z pytaniami o to skąd się biorą dzieci, skąd się biorą pieniądze albo co oznaczają dziwnie brzmiące słowa.
Naszą rozmowę możesz przeczytać, posłuchać w formie podcastu lub zobaczyć zapis naszego fejsbukowego lajwa:
Aby wysłuchać podcastu na tej stronie, użyj poniższego odtwarzacza. Zobacz jak słuchać podcastów wygodniej.
Pobierz mp3 | Słuchaj na: Spotify, iPhone, Google Podcasts lub innych aplikacjach na Androidzie.
Gość odcinka
Grzegorz Kasdepke
Pisarz literatury dziecięcej i młodzieżowej. Kawaler Orderu Uśmiechu. Tata dorosłego już Kacpra.
Spis treści
Dzieci są naszą najlepszą inspiracją
Cześć. Witam wszystkich bardzo serdecznie. Moim gościem dzisiaj jest wyjątkowa postać dla mnie i dla całej mojej rodziny. Człowiek, który wychował moje dzieci, a jego książki są czytane przez mnóstwo dzieci w całej Polsce – Grzegorz Kasdepke.
Grzegorzu jakbyś mógł powiedzieć, czy to jest tak, że ktoś marzy, aby zostać pisarzem dla dzieci? Czy mały Grześ myślał o tym, żeby pisać książki dla dzieci?
Oczywiście, że nie. Żaden normalny, zwłaszcza nastolatek nie marzy o tym, żeby być autorem książek dla dzieci. Dość szybko pragnąłem być pisarzem. Pamiętam, że w szkole podstawowej już mówiłem moim nauczycielem oraz kolegom, że będę pisarzem i niektórzy z nich nawet w to uwierzyli, ale ja tak naprawdę, na początku chciałem być autorem książek fantastycznych.
Byłem zagłębiony w literaturę fantastyczną, czytałem miesięcznik Fantastyka z wypiekami na twarzy. Wędrowałem po białostockich księgarniach i antykwariatach szukając książek science-fiction. Kochałem wszystko co było związane z fantastyką.
To też była ucieczka z szarości PRL-u, bo ja jestem 48-latkiem, który PRL dość dobrze pamięta, a fantastyka nas z tego PRL-u wyrwała. A gdy naprawdę już pokochałem czytanie, wciągnął mnie świat literatury i zacząłem myśleć na poważnie o tym, że będę pisał książki (to już było w liceum) to oczywiście wtedy też nie chciałem być Tuwimem czy Brzechwą. Chciałem być Markiem Hłasko swojej generacji.
Jak to się stało, że zacząłem pisać książki dla dzieci?
Bardzo dużo zawdzięczam mojemu synowi. Mój syn pojawił się w moim życiu bardzo wcześnie. Miałem 22 lata, gdy dowiedziałem się, że będę ojcem i byłem przerażony. Czułem, że moje życie się zmieni i miałem rację – zmieniło się. Nie wiedziałem jednak jeszcze wtedy, że ono zmieni się na lepsze. Na trudniejsze, ale na lepsze. Na trudniejsze przynajmniej na początku.
To moje życie zmieniło także moje pisanie, bo o ile jeszcze wcześniej trwałem w potrzebie pisania historii, które by zadowoliły i zaciekawiły osoby dorosłe (co jest trudne dla kogoś kto ma 22 lata i jeszcze niewiele przeżył) to nagle okazało, że tak naprawdę w moim własnym, niedużym mieszkanku (30m2 włącznie z łazienką i kuchnią) jest osoba, o której chcę pisać i dla której chciałbym napisać.
Założyłem sobie, że jeden taki wierny czytelnik, którego rozumiem, rozpoznaję jego emocje to już jest dużo. Postanowiłem pisać dla mego syna. Na początku też dla siebie, bo zapisywałem różne śmieszne wydarzenia z nim związane, różne przekręcone przez dzieci słowa (zamiast „lokomotywa” – „komolotywa”, zamiast „Przybieżeli do Betlejem” – „Przy Betlejem do bieżeli”).
My rodzice śmiejemy się z tego, uwielbiamy opowiadać te historyjki. Teraz jeszcze czasami publikujemy na Facebooku, ale jeżeli nie zapiszemy tego w jakiś notesach, pamiętnikach to nam te wszystkie fajne wydarzenia przepadną.
Ja je zapisywałem, ponieważ miałem zwyczaj (jeszcze z tych czasów młodzieńca rozgorączkowanego literacko), że prowadziłem notesy. Prowadziłem notesy także wtedy, gdy mój syn był małym chłopcem. W pewnym momencie zorientowałem się (po 2-3 latach jego życia), że właściwie gdyby tak napompować literaturą niektóre notatki, które znalazłem w notesach to kto wie, czy z tego by już nie wyszło opowiadanie.
Co zrobiłem? Opublikowałem pierwsze opowiadania w piśmie „Świerszczyk”, a potem ukazała się książka, która zdobyła masę nagród i nagle stałem się autorem książek dla dzieci, bo to też polubiłem. Pisanie książek dla dzieci jest fantastyczną przygodą, ale też kolejną ucieczką od problemów, ona daje uśmiech, radość.
To nie oznacza, że my piszemy tylko i wyłącznie śmieszne książki o śmiesznych sprawach, bo oczywiście w literaturze dla dzieci pojawiają się wszystkie możliwe problemy, ale jednak staram się jako osoba raczej uśmiechnięta (każdy człowiek uśmiechnięty jest podszyty melancholią – też jestem), tym bardziej cenię uśmiech i uśmiech w literaturze dla dzieci, ponieważ wierzę, że uśmiech jest tym, co dostaliśmy od Pana Boga, żeby sobie radzić z tym jego, nienajlepszym czasami światem.
Literatura dla dzieci to nie tylko śmieszne książki o śmiesznych sprawach, ale także poruszanie trudnych tematów w zrozumiały dla dziecka sposób
Dla kogo są lektury?
Poruszyłeś bardzo fajną rzecz, kwestię PRL-u i wieku. Jest między nami pewna różnica. Ja mam 37 lat, więc PRL pamiętam tylko trochę. Mówię o tym, bo kiedy moja córka najstarsza poszła do szkoły (w tej chwili 12-latka) i tam zaczęły się jakieś lektury i ja pamiętałem swoje. Po pierwsze pamiętałem, że przeważnie były nudne. Po drugie pamiętałem też różnych twórców, autorów i nagle patrzę, że na liście jest jakaś osoba, której nie znam. Postanowiłem zobaczyć co to jest i okazało się, że to jest fajne.
Zastanawiam się, czy też miałeś takie doświadczenie z lekturami, że lektury dla dzieci były raczej nudne, czy może przeciwnie, jako człowiek zafascynowany literaturą to lubiłeś je? Czy taka świadomość, że wkraczasz do szkół nie była troszkę przerażająca, że zaraz Cię dzieci przestaną lubić, bo będą Cię musieli czytać z musu lub za karę?
Mam bardzo mieszane uczucia, gdy myślę o sobie jako o autorze lektur szkolnych, co być może właśnie nowy Minister Edukacji zmieni jedną decyzją. Mam mieszane uczucia, ponieważ pamiętam w jaki sposób ja sam traktowałem autorów lektur szkolnych. Po pierwsze – oni wszyscy już nie żyli, poza Edmundem Niziurskim. Na szczęście ten Edmund Niziurski trafił także na listę lektur szkolnych w czasach, kiedy ja byłem smarkaczem, chodziłem do szkoły.
Trafił wraz z książką „Sposób na Alcybiadesa”. Kochałem tą książkę i w ogóle kochałem książki Niziurskiego na długo wcześniej nim go znalazłem na liście lektur 5-klasisty. Miałem świadomość tego, że większość lektur szkolnych jest do bani, ale też jako, że byłem takim bardzo rozczytanym dzieciakiem to umiałem to sobie wytłumaczyć, że są książki nudne na świecie (i to niestety przeważnie te, którymi nas katują nauczyciele), ale całe szczęście jest też masę fantastycznych książek, które czasami trzeba zdobywać.
Ważnym elementem tego czytelniczego szaleństwa w czasach mojego dzieciństwa było to, że na dobre książki się naprawdę polowało. To nie jest tak, że można sobie było wejść tak jak teraz do każdej księgarni i kupić np. genialnego „Mikołajka”. Trzeba było tego „Mikołajka” gdzieś tam upolować. Tam samo było z książkami legendami. To co tracą w tej chwili dzieciaki to to, że na pewno nie dzielą wspólnych pasji czytelniczych ze swoimi rodzicami. Ja zapamiętałem, że mój ojciec fascynował się książkami o Tomku Wilmowskim – niejakiego Szklarskiego.
Ja czytałem z fascynacją i mój ojciec czytał z fascynacją, ale już np. książki, które ja czytam z fascynacją (np. przygody Wilmowskiego, opisane przez Szklarskiego) w żaden sposób nie zainteresowały mojego syna Kacpra, który jest bardzo oczytanym dzieciakiem. On akurat trafił na ten dziwny moment w historii, kiedy świat się zaczął szybko zmieniać, kiedy weszły media, zmieniające także nasze możliwości percepcji i mój syn szukał już innych książek niż ja – np. Harry’ego Pottera.
Pokażmy dzieciom, że oprócz nudnych książek, jakimi czasem są lektury, na świecie jest cała masa fantastycznych książek
Być może Kacpra dzieci (mojego syna 25-letniego dzisiaj), których jeszcze nie ma, będą w stanie dzielić fascynacje Harrym Potterem ze swoimi dziećmi, chociaż wcale nie jestem do tego przekonany. Być może już w tej chwili pojawiają się nowe rodzaje literatury dla dzieci, które absolutnie zmiotą i Harrego Pottera i Kasdepke – już nie wspomnę o Szklarskim i niestety Niziurskim, który wiem, że też nie jest już czytany. Gdy Niziurski zmarł w 2013 r., wielu pisarzy opowiadało jaki to był ważny pisarz dla nich wszystkich. Pamiętam, że rozmawiałem z moimi rówieśnikami, którzy mówili, że czytali wszyscy, że to był pisarz, który wydawało się, że przetrwa w literaturze polskiej dla młodzieży – zawsze.
Niestety, bibliotekarze mówią, że już po Niziurskiego nie sięga nikt poza takim 48-latkiem, który ma sentyment do starego autora i chce o nim poczytać. Jestem ciekaw tego co przyniesie literacko świat. Być może niedługo będzie sztuczna inteligencja pisała teksty dla dzieci, tak jak one sobie wymyślą.
A może dzieci będą wrzucały (tak jak się do blendera wrzuca ulubione owoce, żeby sobie zrobić sok) pomysły typu – napisz mi o Suzuki SX4, krasnoludku i bananie, wtedy sztuczna inteligencja przeanalizuje różne opowieści, napisze historię fantastyczną z tymi trzema elementami. Może pojawią się opowieści smsowe, może w formie tweetów.
Na pewno literatura (ta, którą myśmy czytali jeszcze pod koniec XX w.) stanie się polem poszukiwawczym badaczy literatury, bo nie przypuszczam, że tam znajdą dzieciaki, pośród tych tytułów co nas fascynowały, coś co je w tej chwili przyciągnie.
Literatura się zmienia i nie wszystko co my czytaliśmy, będą czytać nasze dzieci
„Kubuś Puchatek” i „Mały Książę”.
Czytałeś „Małego Księcia” z fascynacją i zainteresowaniem, gdy byłeś dzieckiem czy gdy byłeś dorosły?
Jako lektura to była chyba w ósmej klasie za moich czasów. Później drobne fragmenty. Nie przeczytałem go po raz drugi.
Ja czytałem „Małego Księcia”, bo czytałem wszystko. Takie były czasy, że jak złapałem jakąś książkę, która była owiana tajemniczością i genialnością jednocześnie to rzecz jasna, po tą książkę wyciągałem rękę i czytałem ją. Pamiętam smutek jaki mi towarzyszył po lekturze „Małego Księcia” gdy byłem dzieckiem. Gdy przeczytałem ją po latach, już jako taki egzaltowany nastolatek to oczywiście zafascynowałem się tymi planetami.
Planeta Króla i Pijaka mnie fascynowały niebywale. Teraz po latach twierdzę, że to jest genialna książka dla dorosłych. Widziałem, jakąś naprawdę skandaliczną ekranizację tej książki. Skandaliczną nie dlatego, że ona była źle zrobiona plastycznie czy źle napisana. Skandalem było dla mnie to, że ktoś ośmielił się dopisać wątki do znanej historii z książki. Jako, że w naszych czasach wydawcy, ale i producenci, którzy mają obsesję parytetów to francuski producent nie mógł znieść tego, że w filmie o Małym Księciu, występuje chłopiec, pilot, także dorzucił tam dziewczynkę, która nie wiadomo skąd się pojawia i towarzyszy cały czas Małemu Księciu. Nie lubię takich akcji bardzo. Ale to jest książka moim zdaniem dla dorosłych.
Niektóre lektury szkolne to tak naprawdę książki dla dorosłych
Myślę, że tak. Pamiętam jak mój tata, również zaczytywał się w fantastyce i pamiętam, kiedy również chyba w ósmej klasie, katowali nas „Pilotem Pirxem” i ja nie mogłem tego znieść. Tata mi powiedział, że to są książki dla dorosłych tak naprawdę. Teraz jestem na świeżo po lekturze „Diuny” Franka Herberta, którą przeczytałem ze względu na ekranizację i książka mnie zachwyciła. Książka jest z roku 1964 r. i się nie zestarzała. Pierwszy film, nakręcony 20 lat później, trąci myszką w tej chwili, ale odnośnie tego co mówisz, że przyjdą nowe rodzaje książek i tak jak zmiotły Szklarskiego, zmiotą to co czytamy teraz to jednak są pewne utwory, które się opierają próbie czasu. Jaka jest tajemnica? Jak to trzeba napisać, żeby to przetrwało pokolenia?
Takie rozmowy mają wadę pośpiechu. Państwo, którzy nas słuchają to słyszą, że Kasdepke dużo gada i czasami się potrafi zapędzić, dlatego wolę porównywać się ze światem pisząc niż gadając, bo wtedy mogę to bardziej przemyśleć.
Pewnie, że tak. Na szczęście jakieś dzieła przetrwały. Zastanawiam się, patrząc w przeszłość literacką, co przetrwało w kulturze europejskiej – oczywiście to co jest podwaliną kultury europejskiej czyli np. „Homer” i cała tradycja homerowska. Mamy „Biblię” i jeśli potraktujemy ją jako zapis literackich osiągnięć ludzkości to przetrwa zawsze, ale z takich względów niekoniecznie, dlatego, że tam wszystko jest genialne literacko.
Muszę Państwu powiedzieć, że ja bardzo często jestem pytany przez Ciebie na spotkaniach autorskich – czy to ja napisałem „Biblię”? Dzieci mnie o to pytają, zwłaszcza w okresie komunijnym. To oznacza, że w tym roku pytały mnie także jesienią, ponieważ ten okres komunijny ze względów oczywistych covidowych, został przesunięty w wielu miejscach na jesień. Dzieci w okresie komunijnym muszą czytać „Biblię”. Zawsze jest taka sugestia od dzieci, że można było to zrobić lepiej. To jest zabawne. Dzieci mówią często o ponuractwie „Biblii”, chociaż ja tam widzę w niej kilka zabawnych historii.
W literaturze zostają te wszystkie dzieła, które są lekkie i uśmiechnięte – mamy Boccacciego, „Gargantua i Pantagruel”. Wszystko to co jest uśmiechnięte, radosne, trochę niegrzeczne, czupurne, pod włos, to co było wsparte muzyką – to zostaje. Co zostaje z XX wieku? Nie mam bladego pojęcia.
W takich kręgach literatury dziecięcej myślę, że możemy liczyć się z takimi twardzielami jak „Alicja w krainie czarów”, „Kubuś Puchatek”, „Mikołajek”, „Mały Książę”. Na co będziemy grali my Polacy? Myślę, że w naszej literaturze zawsze będzie ważne to wszystko co jest pięknie, znakomicie rymowane i zrytmizowane, czyli Tuwim, Brzechwa, Chotomska zostanie i powinni zostać, ponieważ oni rzeczywiście potrafili pokazywać piękną plastyczność języka polskiego. Im bardziej się uczę, tym bardziej widzę jak bardzo piękny jest język polski. Wierzę, że literatura dla dzieci poetycka zostanie. Wydaje mi się, że ona jest w pewnym sensie nieśmiertelna.
Literatura poetycka dla dzieci jest w pewnym sensie nieśmiertelna
Kształtowanie kodu kulturowego
Oprócz tego jest też czytana małym dzieciom, więc jest łatwiej to przekazywać. Nam czytali nasi rodzice, my czytamy naszym dzieciom i pewnie nasze dzieci będą czytać. Te książki młodzieżowe, tak jak to co czytają teraz moje córki, czyli „Baśniobory”, „Zwiadowcy”, „Nelly Rapp”, „Wikingowie” czy „Lasse i Maja” to ja na początku im czytałem, ale teraz one już idą same. Człowiek rozwija się już w swoją stronę. Tak jak my czytaliśmy swoje, one też czytają swoje.
Skandynawowie są pewnego rodzaju przykładem w wielu sprawach społecznych, ale także jeśli chodzi o kształtowanie wspólnych kodów kulturowych. Gdy się rodzi młody Szwed to państwo mu od razu przygotowuje paczuszkę z prezentami. W tej paczuszce, oprócz tego, że są śpioszki, kosmetyki do pielęgnacji małego ciała, jest też książka, w której znajdują się utwory literackie, wierszowane i prozatorskie, które rodzice czytają w tych pierwszych miesiącach życia dziecka. W całej Szwecji tak jest, tak samo w Finlandii, nie wiem jak jest w Norwegii. Oznacza to, że Ci mali Szwedzi i rodziny szwedzkie, które tworzą ten pierwszy świat dziecka, mają od razu wspólne kody kulturowe, literackie.
Czytające rodziny w Polsce, robią to samo tylko, że to rzeczywiście wynika z tego, że pamiętamy co nam czytali nasi dziadkowie, rodzice i mając w pamięci dobre skojarzenia to staramy się nimi obdarzyć nasze dzieci. Ale fajnie byłoby, żeby każdy nasz nowy obywatel otrzymywał prezent od Państwa, w którym musi być też książka z kodami kulturowymi. Powstała inicjatywa, Instytut Książki wydał chyba w 10 tys. egzemplarzy taką książkę „Pierwsze czytanki” (tam też jest mój utwór), ale nie jest to jeszcze masowe. Chciałbym, żeby na porodówkach to rozdawano.
Czytanie dzieciom wspólnych utworów literackich pomaga utworzyć wspólny kod kulturowy
W Szwecji to jest tak zrobione, że ten prezent od państwa odbiera się w najbliższej bibliotece. Państwo przesyła od razu taką paczuszkę do biblioteki, która jest najbliższa miejscu zameldowania dziecka. Rodzice o tym wiedzą, że tam mają pójść i odebrać prezent, bo oprócz tego, że oni otrzymają prezent to przy okazji jest to szansa dla biblioteki, żeby zaprezentować co biblioteka oferuje ludziom – książki, kawiarenka, spotkania autorskie, grupa wsparcia dla ledwo żywych ojców. To jest fantastyczny sposób organizowania społeczności. Marzy mi się to bardzo.
To jest naprawdę bardzo fajny pomysł. Zupełnie o czymś takim nie słyszałem, ale to rzeczywiście może kwestia kodu kulturowego i ciągłości międzypokoleniowej zachować. Ma to w sobie dużą wartość.
Ogromną zwłaszcza, że sam powiedziałeś, że odlepiasz się trochę literacko od upodobań swoich córek. One ciągną w swoją stronę, mają swoje zainteresowania. Trudno, żebyś każdy z tych tomów Widmarka przeczytał wraz z nimi, bo byś nie miał czasu na swoje książki. One mają więcej czasu niż Ty, bo to tak jest niestety, że dzieci mają dużo czasu, a my mamy go cholernie mało.
W PRL-u mieliśmy dwa programy telewizyjne, które wszyscy oglądali. Oglądaliśmy zawsze te same sztuki teatralne w poniedziałki, albo te same seriale, które fascynowały Polskę.
Wszyscy oglądali „Kobrę”.
Tak, gdy pojawił się bestseller na rynku wydawniczym to też wszyscy polowali na ten sam. W tej chwili, masz 40 programów telewizyjnych, tysiąc różnych możliwości spędzenia czasu. Młode pokolenie już nie ma telewizora. Gdzie my mamy łapać te wspólne kody kulturowe? Czy naszym wspólnym kodem kulturowym będzie to co przynosi nam Netflix i HBO?
Ciekawe badania podejrzewam, że pojawią się za 10-20 lat, tych pokoleń, które teraz wzrastają, które trochę są wyrwane. Cokolwiek byśmy zrobili w szkołach to one i tak będą wyrwane z naszego tradycyjnego myślenia o kodzie kulturowym, ponieważ fascynują się rzeczami, które dostarcza im świat zewsząd nowoczesnymi środkami. Chociażby streamingi filmowe, które spowodowały, że zmiotły wielką powieść realistyczną. Po co wielka powieść realistyczna, skoro mamy wielkie seriale realistyczne, pokazujące świat.
Globalne serwisy rozrywkowe wpływają na zmianę naszego kodu kulturowego
Ale o tym śpiewali Red Hot Chili Peppers w „Californication”. Wszyscy marzą o tym, żeby żyć jak w Kalifornii. Teraz oglądałem z dziewczynami filmy „Powrót do przeszłości”, „E.T.”, takie moje z dzieciństwa, które gdzieś widziałem i przypominało mi się jak ja oglądałem tych chłopaków 10-letnich, jak oni na tych BMX-ach skakali, wielkie osiedla domków, szerokie ulice i po prostu dla nas to był kosmos.
To ciekawe, bo jesteś ode mnie 10 lat młodszy i wydawało mi się, że to była moja refleksja, człowieka PRL-u z wielkiego szarego bloku. Dla mnie w „E.T.” dużo bardziej kosmiczne było nie to, że zobaczyłem stwora z kosmosu (notabene to była wtedy najdroższa lalka filmowa, która kosztowała 1 mln $), ale to, że Ci nastolatkowie, którzy na samym początku grają w gry planszowe, zadzwonili przez telefon, zamówili pizzę i ktoś im przywiózł ją do domu. Poczułem, że to jest science-fiction.
Kochałem ten film. Notabene jestem ciekaw, jak Twoje dziewczyny zareagowały na „E.T.”? Uważam, że ten film jest nowoczesny, dynamiczny i się nigdy nie zestarzeje. Parę lat temu w Warszawie na Festiwalu Kino w Trampkach, byłem zaproszony jako gość, który ma przedstawić swoje filmy z dzieciństwa, które mnie fascynowały i ja m.in. zaproponowałem oglądanie filmu „E.T.” w dużej sali, nastrój, ciemność, wspólne oglądanie. Zorientowałem się, siedząc z boku, że nie wiem czy ten film jest ciekawy z punktu widzenia współczesnego dziecka. Jakoś wszystko tam za wolno się rozpoczynało.
Na szczęście miałem tą wersję „E.T.” (z tego byłem dumny, że udało mi się tą wersję zdobyć), której Spielberg potem nie zmieniał, bo Spielberg po latach zmienił trochę „E.T.”. Spielberg przez całe życie nie mógł sobie darować, że Ci agenci, którzy polują na tego stwora z kosmosu, biegną za dziećmi z pistoletami w ręku. On nie mógł przeżyć, że tak przedstawił tych agentów, że jak można do dzieci w ogóle celować. On to przemontował, że już nie biegną za nim z bronią i zrobił z tego taką papkę. A ja znalazłem tą starą wersję z wszystkimi brutalizmami i ze śmiesznościami. Ja się bawiłem świetnie, rodzice się bawili świetnie, a dzieci ziewały.
Filmy, które na zachwycały w dzieciństwie niekoniecznie zachwycą nasze dzieci
Trzeba było im puścić „Indiana Jones”. Na tym by nie ziewały.
Ja to niedawno oglądałem, bo ja byłem kiedyś niebywale zafascynowany Harrisonem Fordem. Dla mnie to był wzór mężczyzny. Chciałem być Harrisonem Fordem i dzięki temu archeologiem. Pamiętam, jak pojechałem po siódmej czy ósmej klasie szkoły podstawowej na obóz archeologiczny do Brańska pod Białymstokiem. Tam przez miesiąc siedziałem w takim dole 20x30m i grzebałem się w ziemi. Stamtąd już wyszedłem z postanowieniem, że archeologiem to na pewno nie będę, ale gdziekolwiek się pojawił Harrison Ford to ja to oglądałem i szczerze mówiąc rzadko się zawodziłem. Czy to były „Gwiezdne Wojny” czy „Indiana Jones” czy „Frantic” – gdziekolwiek jest Harrison Ford to jest dobrze.
Tak, nie ma to jak rozmowa z pisarzem o kinie.
Ja dużo czytam. To nie jest tak, że ja sobie ustawiam za sobą, specjalnie parę książek, które mam. Wszystkie książki od sąsiadów przyniosłem, żeby mieć z tyłu tło. Usłyszałem ciekawą rzecz na temat tła, jakie sobie ludzie wybierają w czasie rozmów albo gdy są w telewizji. Całkiem niedawno powiedziano mi z całą powagą, że jeżeli ktoś ma z tyłu książki to jakoś to jest wkurzające. Ktoś kto to powiedział, spojrzał na mnie i mówi:
– Ale nie, Ty to jesteś pisarzem to jeszcze to rozumiem, ale jak człowiek, który nie jest pisarzem ma w domu książki tzn., że szpanuje.
Lepiej jakby miał za sobą barek to byłby bardziej polski, albo jakiś totalny syf, porozrzucane ubrania, niepościelone łóżko, ale książki podobno są wyższościowe. Ja wyrzuciłem telewizor po to, żeby właśnie więcej czytać. Czytam dużo książek, bo uważam, że oprócz moich zainteresowań to jest też kwestia szacunku dla czytelnika. Po prostu muszę czytać, żeby wiedzieć co zostało napisane, nie powtarzać tych pomysłów. Poza tym jest to jedna z fajniejszych rozrywek w pojedynkę, jaką wymyśliła ludzkość.
Czytanie jest jedną z fajniejszych rozrywek w pojedynkę, jakie wymyśliła ludzkość
Horror, czyli skąd się biorą dzieci
Przejdźmy do naszego tematu. Jak odpowiadać dzieciom na niewygodne pytania? Tu mam trzy Twoje książki:
– „Prawa dziecka”
– „Edukacja finansowa”,
– „Horror, czyli skąd się biorą dzieci”, najwspanialsza książka jaka istnieje. Nie wiem czy pamiętasz, ale jak się poznaliśmy w Gdyni na festiwalu literackim to powiedziałem Ci, że tą książką uświadomiłeś moje dzieci. To jest zbiór 4 książek. Na początku w dwóch pierwszych, w przedszkolu dzieją się opowiadanki o emocjach, później jest troszkę dla rodzica, troszkę dla dziecka informacji, a potem jest „Horror, czyli skąd się biorą dzieci”.
Ta książka „Horror, czyli skąd się biorą dzieci”, ona była wcześniej wydawana oddzielnie, a potem wydawca wymyślił, że wyda te książki razem. Mam się tłumaczyć z tej książki?
Nie. Ten horror dziewczyny przeczytały same beze mnie. One miały wtedy 8 i 6 lat, starsza czytała młodszej. Przyszły i powiedziały:
– Tata, my już wszystko wiemy!
– Co wiecie?
– Skąd się biorą dzieci.
– A skąd?
– Z seksowania.
Wtedy po prostu zamarłem i musieliśmy o tym wszystkim porozmawiać. Oczywiście wcześniej rozmawialiśmy, czytaliśmy inne książeczki, ale to była ta książka, gdzie po raz pierwszy padło słowo na „s”. Także jak chcesz to możesz właśnie się z niej wytłumaczyć.
Książki zostały napisane chyba już 14 lat temu. Wtedy rzeczywiście miałem wrażenie, że takich książek w Polsce nie ma. Chyba sam nie wpadłbym na pomysł napisania takich książek. Pomysł podsunęły mi dzieci w czasie spotkania autorskiego. Przyszły na moje spotkanie przedszkolaki. Ja mówiłem też o tym na naszym spotkaniu w Gdyni.
Zwierzałem się wszystkim, którzy tam przywędrowali, że ja się panicznie boję przedszkolaków na spotkaniach autorskich, bo wiem co przedszkolaki robią z biednym autorem podczas spotkań autorskich. Ale przyszły, przecież nie mogłem ich wyrzucić. Dobrze, że tego nie zrobiłem, ponieważ ta grupka była fajna. Połowa była spokojna i nie łobuzowała, a druga połowa była dość aktywna.
Pamiętam jak taki chłopiec 3-4 letni zapytał mnie, czy ja nie mógłbym napisać takiej książki dla niego o całowaniu się, bo on chciałby taką książkę poczytać, a mama mówi, że nie ma takich książek. Pamiętam, że nas wszystkich dorosłych to niesamowicie rozbawiło. Ja też się śmiałem jak głupi, a potem pomyślałem, że to jest genialny pomysł. Przecież uczucia są ważne w każdym wieku. Uświadomiłem sobie też, wspominając samego siebie i rozmowę z moim synem małym, że wiele problemów emocjonalnych, wydawało nam się łatwiejsze wówczas, gdy potrafiliśmy emocje i uczucia nazywać. Gdy wiemy, że się złościmy albo, że to co czujemy to jest np. poczucie krzywdy, tęsknota to potem łatwiej sobie znaleźć receptę na to w jaki sposób sobie z tą tęsknotą, poczuciem krzywdy, wstrętu poradzić.
Łatwiej pokonać problemy emocjonalne, gdy potrafimy je nazwać
Więc postanowiłem napisać książki, które miały udawać romanse dla najmłodszych. Tam jest historia chłopca o imieniu Grześ, za którym gania Rozalka. Rozalka chce go całować. To jest trochę historia z mojego dzieciństwa, ponieważ w grupie była taka Rozalka, która mnie całowała ciągle. W sumie śmieszne opowiadania, które mają dać frajdę dzieciakom, rodzicom także plus na końcu nie literackie już rady, które wraz z psychologami zajmującymi się małymi dziećmi, kierowaliśmy i do dzieci i do rodziców jak sobie radzić z jakimi uczuciami.
Na koniec miała być książka finałowo podsumowująca to wszystko, skąd się w ogóle dzieci biorą. W czasie tych moich rozmów z dzieciakami, okazywało się, że one zaskakująco odpowiadają to samo co ja słyszałem – bocian, kapusta. Pamiętam, że rozmawiałem z dziećmi z przedszkola na Saskiej Kępie w Warszawie, gdzie mieszkam i dzieci również odpowiadają – kapusta, bocian, a czasami z supermarketu, z Internetu. Różne śmieszne rzeczy dorośli mówią dzieciom, żeby mieć spokój. Pomyślałem sobie, że jakby doszedł do tych książek temat, nie to że tabu, bo mam wrażenie, że dorośli wręcz się prześcigają w szukaniu tabu, żeby je przełamać.
Już na ogół mam ten problem, że nie ma co przełamywać tak naprawdę, albo jest coraz mniej. Pomyślałem sobie, że chyba łatwiej jest mi przeczytać dziecku książkę i potem z nim pogadać. Takie było zamierzenie, że rodzic czyta dziecku książkę, ta intymna chwila wieczorem, kiedy leżymy przy dziecku, czytamy mu, jest przygaszone światło. Wszyscy czytelnicy kochają ten moment. Potem jest ewentualnie rozmowa o tym co się w tej książce wydarzyło.
Rozmowę na trudne tematy łatwiej przeprowadzić, gdy najpierw przeczytamy o tym z dzieckiem
Dlaczego uznałem, że warto to zrobić? Po pierwsze to nie mam wątpliwości, że jeżeli my tego nie zrobimy własnymi słowami, albo słowami literatury to zrobi to za nas brutalny język Internetu, więc nie ma co czekać. Psychologowie, którzy zajmują się małymi dziećmi mówili mi, żebym pisał dzieciom jak najbardziej wprost, nie tworzył metafor, szalonych porównań. Małe dzieci wysłuchają jak to się wszystko odbywa i wracają przeważnie do klocków lego.
Do dzieci najlepiej mówić wprost, bez zbędnych porównań
Mówisz, że Twoja 8-letnia córka przeczytała. Dla niej to musiałby jakiś rodzaj fascynacji. Czasami spotykam się z takimi dziećmi, które z jakiegoś powodu czytają tą książkę w szkole w 2-3 klasie. Wydaje mi się, że to już stanowczo za późno, bo to jest dla nich szalona dawka prawdy, że nie wiedzą, co ze sobą zrobić – krzyczą, emocjonują się, łapią się za głowy, śmieją się głośno nienaturalnie. Małe dzieci dużo łatwiej to wszystko znoszą.
Proszę Państwa, my na pewno już nie zatrzymamy tsunami Internetu jaki przechodzi przez nasze życie. Oczywiście powinniśmy uczyć dzieci surfować po tych falach, ale dobrze je też wcześniej zabezpieczać przed pewnymi treściami. Tak jak szczepionką. Na czym polega szczepionka przeciwko grypie? Zaszczepiamy się na grypę, przechorowujemy, a potem jesteśmy na nią odporni.
Więc też przeczytajmy, pogadajmy, dzieci nie będą z tego robiły wielkiej sensacji, bo po co? Nie chciałbym oddawać pierwszeństwa w wychowywaniu dziecka Internetowi. On to zawsze robi w sposób, na który dziecko nie jest przygotowany dlatego, że gdy czytamy tekst to dziecko wyobraża sobie obrazy we własnej głowie. Wyobraża sobie zawsze to co percepcja i emocje dziecka są w stanie znieść.
Ten film, który dziecko sobie wyświetla w głowie jest filmem, który mu nie zrobi krzywdy, bo nie gwałci jego świata wyobraźni, emocji i uczuć. W Internecie dziecko spotka się z filmem wyreżyserowanym w taki sposób, że może rzeczywiście być ponad jego emocje. Tym bardziej zachęcam do czytania literatury.
Jeśli dzieci nie otrzymają od nas odpowiedzi na pytanie skąd się biorą dzieci, to znajdą ją w internecie. W dużo bardziej zbrutalizowanej formie.
Jak rozmawiać z dziećmi na trudne tematy?
Bardzo mi się spodobało co powiedziałeś, żeby mówić do dzieci prosto, nie tworzyć sformułowań naokoło. Widzę tu pewną trudność, bo zakładając, że w naszym pokoleniu o wielu rzeczach się nie rozmawiało (prawa dziecka, edukacja finansowa, seksualna, emocje) to jak znaleźć w sobie taki prosty sposób na powiedzenie tego?
Po pierwsze, ja tak naprawdę jestem specjalistą wyłącznie od jednego dziecka. Jestem specjalistą o bardzo wąskiej specjalizacji.
Niby tak, jednak myślę, że masz bardzo mocny wpływ na tysiące dzieci w Polsce, na to w jaki one sposób postrzegają świat i jak się dostrzega wiele rzeczy. Czy to tłumacząc im idiomy sformułowań frazeologicznych w książce, czy pokazując w piękny, prosty sposób mity greckie, które w porównaniu do Parandowskiego to jest zupełnie inna bajka czy mówiąc o trudnych tematach. Te trudne są dla mnie najbardziej fascynujące, bo w Twoich książkach one są przedstawione w sposób zrozumiały i prosty.
Ja mam duże szczęście, które polega na tym, że mam naprawdę rewelacyjnych, inteligentnych czytelników, którzy na dodatek (bo inteligencja to nie wszystko) są obdarzeni poczuciem humoru. Nie czytają ponuracy. Jest na świecie grupa ludzi nie obdarzonych poczuciem humoru. To jest jakaś inna rasa, ja ich nie spotykam w swoim życiu i nawet nie jestem zainteresowany. Interesują mnie ludzie z poczuciem humoru, ale inteligentni. Nie tacy, którzy rechoczą, tylko się śmieją. Moje żartobliwe pomysły, które sprawdzały się w rozmowach z moim synem, okazuje się, że sprawdzają się także w domach moich czytelników rozsianych na całym świecie, co mnie ogromnie cieszy.
Więc jak robić? To oczywiście zależy od wieku dziecka. Gdy mówimy dziecko to ja nie wiem czy Ty mówisz o dziecku 3-letnim, 8-letnim czy 16-latku? Prawa dziecka chronią nas do 18-tego roku życia, ale zakładam, że myślimy o takich dzieciach w pierwszych latach szkoły podstawowej.
U mnie w domu sprawdzało się bardzo często w czasie rozmów z Kacprem, gdy on mnie o coś pytał np. sprawy związane z ekonomią, że ja nauczyłem się dość szybko mówić, że ja czegoś nie wiem, ale wiem gdzie wydaje mi się, że możemy znaleźć informację. Tutaj bardzo Internet pomaga. Zawsze zapraszałem go, żebyśmy razem usiedli i poszukali tej informacji. To też jest nauka, bo w sumie nasze czasy nie są czasami, w których mamy opanować dużą ilość wiedzy, tylko istotna jest umiejętność zdobywania wiedzy.
Nie bójmy się mówić dzieciom, że czegoś nie wiemy i wspólnie szukajmy odpowiedzi
Nie pamiętam nigdy takiej sytuacji, że mój syn Kacper był jakoś zirytowany tym, że ja czegoś nie wiem. To, że ja mówiłem szczerze, że czegoś nie wiem, raczej budowało zaufanie. Kacper wiedział, że ojciec będzie wiedział, jak znaleźć informacje. To już było fajne. Pamiętam, że parę razy pisząc książkę „Zaskórniaki” o ekonomii – nie jestem ekonomistą, z trudem doliczam się reszty w sklepie, ale dałem się namówić po długich dyskusjach, prośbach wydawcy na napisanie książki, a mój Kacper akurat wtedy w gimnazjum pisał jakiś referat o ekonomii.
Zwracał się do ojca jak do eksperta, którym nie byłem. Ja wtedy wymyśliłem, że wraz z Kacprem będę dzwonił do moich znajomych ekspertów od ekonomii, których poznałem, zadawaliśmy pytania i wspólnie się uczyliśmy. Wydaje mi się, że to jest sensowniejsze niż budowanie metafor, które mają przykryć naszą niewiedzę.
Szukając wspólnie odpowiedzi u naszych znajomych, którzy są ekspertami, pokazujemy dziecku jak mądrze szukać informacji u źródeł
Jeżeli mówimy o trudnych tematach to chyba mu lepiej mówić wprost. Każdy kto ma dziecko i np. zwierzę, które umiera w domu, wie jak bardzo trudno jest dziecku wytłumaczyć, że to zwierzę już nigdy nie wróci, że to nie jest tak, że nasz ukochany Bobik wyhasa się w niebie i wróci. Myślę, że chyba trzeba mówić wprost:
– Tak, nie ma go już z nami. Umarł. Nie wiemy czy gdzieś go kiedykolwiek spotkamy, pewnie nie, ale nie jesteśmy tego pewni. Miejmy nadzieję.
Dajmy dziecku przepłakać ten moment. Dla nas ten płacz też będzie ważny. Im prościej tym łatwiej. Nawet jeżeli jest to bolesne dla osoby, która tego słucha.
Co nie oznacza, że np. gdy rodzinie się dzieje coś złego, rozpada się, mama odchodzi od taty, albo tata odchodzi od mamy, mamy walić prosto na ławę, że:
– Wiesz, tata mnie zdradził z tą lafiryndą spod siódemki, bo ona stosuje takie metody podrywania zamężnych mężczyzn.
Nie, nie.
Największy problem pisarza tworzącego dla najmłodszych jest dobranie słów, pojęć odpowiednich dla czytelnika, którego sobie wymyślił. Inaczej piszę książkę, gdy wiem, że będą czytali rodzice z przedszkolakami, a inaczej piszę książkę, gdy wiem, że będą czytali rodzice wraz z 8-latkami. Już nie mówię o nastolatkach, którzy w ogóle są najbardziej trudni. Mówię o tych młodszych nastolatkach, ponieważ nie piszę dla dzieci starszych niż 13-14 lat. Bardzo lubię tę grupę wieku na dziwnym progu, między dziećmi a nastolatkami. Fascynujące są te dzieciaki. Dla nich pisze się w ogóle najtrudniej, bo nie można ich upupić, zrobić im takiej gombrowiczowskiej pupy. Trzeba ich traktować poważnie, ale co to znaczy poważnie? Mam mówić o tej lafiryndzie, która poderwała tatę?
Traktujmy dzieci poważnie
Anglosasi wymyślili sobie taką kategorię literatury – młodzi dorośli. Oni tam rzeczywiście wrzucają książki, które są przeznaczone dla 13-latków i dla 30-latków. Mojej koleżanki koledzy czytają Johna Greena, tak samo jak ich dzieci. To jest niesamowite. To jest chyba najtrudniejsze dobrać właściwe słowa. Rodzice są specjalistami wąskiej specjalizacji od swoich dzieci.
Jak się zdobywa specjalizację? Tylko w jeden sposób – codziennie rozmawiając z dziećmi. Codzienne wieczorne czytanie dla dziecka jest niebywałym odkryciem ludzkości. Te 15 minut są czasami górą piachu, którą zasypujemy tą pustkę nieobecności w ciągu dnia, bo tam się dzieje tyle intymności, że to starcza na długo.
Wieczorne wspólne czytanie z dzieckiem jest jak góra piachu, którą zasypujemy pustkę nieobecności w ciągu dnia
Jest jeszcze prosta metoda, żeby rozmawiać z dzieckiem każdego dnia. Wprowadziłem zasadę, jeszcze gdy Kacper mieszkał ze mną w domu (teraz jest już dorosłym człowiekiem, mieszka oddzielnie), że jeden posiłek dziennie musieliśmy zjeść razem wszyscy. Bez żadnego telewizora w tle gadającego, żadnych komórek i komputerów.
Te 15-20 minut poświęcone na rozmowę. To jest tak proste, że aż mi głupio o tym mówić, bo akurat wiem, że przynajmniej dla osób, które są świadome, skoro chcą nas słuchać to zakładam, że to nie są głąby, ale czasami my nie zauważamy takich oczywistości w naszym życiu, bo jesteśmy zmęczeni, chcielibyśmy czegoś najlepszego dla naszych dzieci i myślimy, że to będą wspólne zajęcia z medytacji przez 2 tygodnie non stop.
Nie, myślę, że śniadanie razem wystarczy.
Wspólne rodzinne posiłki bez urządzeń elektronicznych dadzą nam więcej niż intensywne zajęcia medytacji
Gotowanie z dziećmi
To jest rzeczywiście prawda. Chcielibyśmy czasami zrobić nie wiadomo co np. zajęcia z medytacji, wyjazd w góry nie wiadomo gdzie i po co, co oczywiście jest fajne. Natomiast te proste rzeczy są najlepsze, np. w sobotę wstajemy rano i pytam moich córek:
– Hej dziewczyny co chcecie?
– Zrób tata jajecznicę Gordona Ramsaya.
Wtedy zaczynamy robić.
Jaka to jest jajecznica Gordona Ramsaya?
To jest taka nie na patelni, tylko w garnku. Jajka się wbija, miesza się i do tego dodaje się kawałek masła, czyli nie smaży się jej, tylko się ją gotuje w tym garnku. Na drugiej patelni podsmaża się grzybki (których moje dziewczyny nie cierpią) i pomidorki.
To jest kolejna moja pasja – jedzenie. Co jest fajniejszego w jedzeniu od pisania? W gotowaniu fajniejsze jest to, że gdy gotujemy to cieszymy się naszym dziełem od razu, a gdy piszemy to cieszymy się tym dziełem dopiero po wielu dniach i tygodniach. Uwielbiam gotować, jeść (to pewnie po mnie widać) i z ciekawością zastrzygłem uszami słysząc o tej jajecznicy Ramsaya. Zaraz sprawdzę w Internecie, jutro to zrobię.
Polecam. A książkę kucharską jakąś pisałeś?
Napisałem 6 książek o Kubie i Bubie. Kuba i Buba to są bohaterowie od zadań specjalnych. Są to bliźniaki, które ciągle się ze sobą kłócą. Opowiadania zazwyczaj są bardzo krótkie w każdej z książek. Książka oprócz tego, że ma bawić dzieci to każda z nich ma jakieś swoje zadanie specjalne.
Gotowanie jest w tym fajniejsze od pisania, że efektem możemy cieszyć się od razu
Była książka o zasadach savoir vivre, była też książka, w której tłumaczyłem znaczenie różnych staroświeckich wyrazów, znalezionych w lekturach szkolnych mojego syna. W lekturach szkolnych podstawówki znalazłem ponad 120 określeń. Na spotkaniach autorskich pytałem dzieci przy nauczycielach – co oznacza to, tamto, owamto?
Okazało się, że dzieci nie wiedzą. Słowo „niewiasta” – proszę zapytać dzieci co oznacza słowo „niewiasta” i zobaczycie co dzieci odpowiedzą. Albo „kandela” – to z lektury trzecioklasisty. Napisałem także książkę o Kubie i Bubie pod tytułem „Słodki rok Kuby i Buby”.
Książka, w której są same słodkości. Ja ją napisałem wraz z Gabrysią Niedzielską, z moją przyjaciółką i jednocześnie agentką, która jest genialną kucharką i znakomitą cukierniczką.
Poprosiłem, żeby Gabrysia przygotowała przepisy dla dzieci na słodkości, ale takie przepisy, żeby dzieci mogły zrobić to wszystko same. Tam tylko w książce na początku przestrzegamy, że chcielibyśmy, żeby tam gdzie trzeba włączyć piekarnik, kuchenkę to żeby jednak robili to dorośli. Gabrysia przygotowała 30 zaskakujących przepisów.
Na przykład bardzo prosty przepis na krówki, czyli mordoklejki. Nawet nie wiedziałem, że to jest taki banał, że tam jest śmietana, masło, cukier i mamy gotowe.
Katarzyna pisze, że:
„Moi synowie uwielbiają miodzio herbatkę i mamowy krupniczek z tej książki”.
Dawno napisałem tą książkę. Wyznam, że to jest mój problem, że ja w sumie piszę dla dzieci już 25 lat i tych książek jest zaskakująco dużo. To nie jest tak, że jestem obsesyjnie pracowity i od rana do wieczora siedzę przy komputerze i stukam palcami w klawiaturę, ale książki dla dzieci są zazwyczaj krótsze niż książki dla dorosłych.
Dzisiaj wspomniany Widmark napisał tych książek chyba 2 tys. i podejrzewam, że to jest 1/3 tego co napisze w swoim życiu. Ja też napisałem ich sporo i niektóre napisałem na tyle dawno, że już nie pamiętam szczegółów. To czasami powoduje bardzo śmieszne sytuacje, bo ja bywam zapraszany jako juror na konkursy literackie poświęcone mojej twórczości.
Oczywiście okazuje się, że jestem jedyną osobą, która najmniej wie o tych książkach, bo jak tam są takie szczegóły typu ile guzików miał ktoś tam w opowiadania? A dzieci mają zwyczaj, że jak im się coś podoba to czytają książki kilkakrotnie. Ja czytałem książkę raz, czasami potem wracam w życiu raz i może do tych najwybitniejszych dzieł wracam 2 razy. Dzieci czytają wielokrotnie książki i nawet znają je na pamięć. Ja nie znam.
Przeważnie dzieci po takim konkursie literackiej z moich książek, patrzą na mnie podejrzliwie – czy na pewno ja to ja? Sprawdzają w Internecie czy to jest ten facet.
Podobnie mówią, że jak są konkursy chopinowskie to gdyby przyszedł Chopin i by miał wziąć udział to by na pewno się nie dostał do drugiego etapu, bo za każdym razem miałby pewnie inaczej.
Charlie Chaplin kiedyś wziął udział w konkursie, który miał wyłonić najlepszy sobowtór Charlie Chaplina. On anonimowo tam przystąpił i zdobył trzecie miejsce.
Życie pisze najlepsze scenariusze, a tu już wiemy co to jest miodzio herbatka.
„Miodzio herbatka to plasterek cytryny rozciapany z łyżką miodu, zalany ciepłą herbatą i musi go zrobić mama, bo w innym razie nie smakuje.”
No, ja będę w najbliższych dniach w Białymstoku u mojej mamy. Poproszę, żeby mi zrobiła miodzio herbatkę.
Miodzio herbatka to plasterek cytryny rozciapany z łyżką miodu, zalany ciepłą herbatą i musi go zrobić mama, bo w innym razie nie smakuje
Nowa książka Grzegorza Kasdepke
Tutaj mam jeszcze jedno pytanie:
„Ale Pan ma głowę pełną pomysłów. Już czekam na kolejną książkę. Jaka będzie kolejna książka?”.
Na początku roku 2021 ukaże się o kamienicy, w której teraz siedzę, książka pod tytułem „Mruczando na trzy rodziny i jedną kamienicę”. Takim głównym lepiszczem książki jest nasz kamieniczny kod, w książce nazywany „dzbanek” z pewnych względów. W mojej kamienicy na Saskiej Kępie mieszkają 3 rodziny.
To jest malutka kamienica, każda rodzina ma swoje piętro. „Dzbanek” należy do moich sąsiadów z parteru. Jego właścicielem jest bardzo znany aktor. Nie mogę zdradzić jego nazwiska. Bardzo skromny aktor, ale jego kot ma wszystkie cechy celebryty. Pozwala się łaskawie adorować. Ten kot codziennie wędruje po naszej kamienicy i zagląda w nasze życie. Przychodzi do mnie, do mojej pracowni. Tu mieszkają dzieci małe i taki stary człowiek, bajkopisarz Grzegorz Kasdepke i mamy przegląd różnych osób. Napisałem o naszej kamienicy, mam nadzieję, że zabawną historię, która okaże się lada moment.
Kończę w tej chwili wreszcie (obiecywałem to lata całe) siódmą część przygód „Detektywa Pozytywki”. „Detektyw Pozytywka” jest dużo bardziej popularny od Grzegorza Kasdepke. Dzieci proszą o to, żebym napisał o nim kolejne opowiadania.
Napisałem, wreszcie kończę „Dzieciństwo Detektywa Pozytywki”. Cofnąłem się w czasie trochę do PRL-u. Wszystko zaczyna się zawsze w naszych czasach. Ja prowadzę takie literackie śledztwo, ja Grzegorz Kasdepke próbuję ustalić jakim dzieckiem był pozytywka i spotykam się z jego już podstarzałymi kolegami ze szkoły i oni opowiadają o tym jakim on był dzieckiem.
Piszę teraz sporo rzeczy dla teatru, m.in. dla Teatru Kameralnego w Bydgoszczy napisałem takie śmieszne scenki o Detektywie Pozytywce, które są przedstawiane w muzeach bydgoskich. Ale też będzie jakaś sztuka teatralna, na razie nie chcę zapeszać, bo zauważyłem, że jak się dużo mówi o tym co jeszcze się nie pojawiło to to się potem nie pojawia.
Pomysłów to ja mam aż za dużo rzeczywiście. Moim problemem jest nie brak pomysłów tylko brak czasu. Odkryłem, że niestety życie jest krótkie i ja już zaczynam selekcjonować pomysły. Wiem, że nad niektórymi warto spędzić trochę czasu i spędzić z nimi czas, a inne można puścić w obieg, przekazać w jakiś taki sposób dyskretny, żeby nikogo nie urazić radami. Podrzucić komuś pomysł w taki ładny sposób, żeby on myślał, że sam na to wpadł. Niektóre pomysły przekazuję dalej.
To jeszcze odnośnie książki najnowszej, bo w Gdyni mówiłeś, że będzie książka o koronkach. Czy już została wydana?
Tak. Koronki koniakowskie – ciekawe z czym się Państwu kojarzą koronki koniakowskie? Mi też się kojarzyło tylko i wyłącznie z tą częścią garderoby, z którą Państwu się kojarzy.
Pamiętam, że w zeszłym roku, dokładnie o tej porze roku, to była jesień, październik, zadzwoniła do mnie Pani z Fundacji Koronki Koniakowskie, czy bym nie napisał dla niej legendy o koniakowskiej koronce. Powiedziałem oczywiście, że nie, bo wydawało mi się to potwornie wręcz nudne.
Ale Pani Lucyna nie ustawała w tym namawianiu i powiedziałem, że nie chciałbym pisać legendy, ale mogę napisać kryminał dla dzieci pod tytułem „Koronkowa robota”. Ku mojemu zaskoczeniu, Pani Lucyna się zgodziło na to, więc skoro się zgodziła to mi nie wypadało odmówić. Pojechałem do Koniakowa, pogadałem z tymi fantastycznymi osobami i zachwyciłem się tą koronką koniakowską, bo jest czym się zachwycać.
Napisałem dla dzieci (7-8 latków) książkę kryminalną, której pierwszy rozdział został wydany jako broszura rozdawana przez Koniakowskie Muzeum. Premiera tego i uroczyste zakończenie tego projektu było 22 października. Więc pierwsza zapowiedź książki ukaże się w 2021 r. i w tej chwili szukamy ilustratora, który ją fantastycznie zilustruje. Chciałbym, żeby to były nowoczesne ilustracje. 8-7 latkowie to są już takie dzieci, które lubią takie książki jak Widmarka. Tam jest mało kolorów.
Tak, one się w ogóle mojej córce nie spodobała, jak pierwszy raz ją zobaczyła.
Dzieci za bardzo nie lubią kolorowych książek, bo uważają, że takie książki są dla małych dzieci. Więc szukamy dobrego grafika, który by podołał takim dobrym czarno-białym ilustracjom, a żeby było zabawnie.
Daniel de Latour jest takim autorem znakomitym, który m.in. zilustrował moją książkę „Zaskórniaki” o ekonomii. Ucieszyło mnie bardzo to co powiedziałeś, że Ty też czytałeś tą książkę z przyjemnością, bo takie było założenie, że książka ma być zabawna w tej warstwie literackiej, ale ma też jednak uczyć nasz dorosłych. Dlaczego się broniłem przed napisaniem tej książki? Bo ja nie jestem ekonomistą i wydawało mi się, że ja nie mam prawa pisać o ekonomii. Dlatego wymyśliłem, że wydawnictwo musi mi zapewnić merytoryczną opiekę ekonomisty, żebym nie popełnił jakiejś gafy.
Ekonomistą był pan, który okazało się, że ma też ambicje polityczne Ryszard Petru, ale jeszcze wtedy nie miał żadnych ambicji politycznych, przynajmniej nie zdradzał ich głośno. Napisał fajne komentarze do każdego z moich opowiadań i definicje pojęć ekonomicznych, które ja opisuje w formie literackiej, a on troszkę bardziej skupiając się na szczególe, te komentarze kierował do dorosłych. Dużo się nauczyłem czytając o ekonomii.
Okazało się, że to jest ciekawa nauka, gdybym jeszcze raz wybierał studia to może bym wybrał ekonomię. Lubię książki, przy których mogę się czegoś nauczyć, bo w sumie najprzyjemniejsze w tworzeniu książek są te miesiące, które poprzedzają ich pisanie. Ten moment, kiedy zdobywamy wiedzę to jest wielka frajda. Wyjazd do Koniakowa też był bardzo przyjemny.
Koniaków polecam. Byliśmy tam w zeszłym roku rodziną. Rzeczywiście można kupić tam te części garderoby, o których wspominałeś, więc też zakupiłem, ale córkom też kupiłem, nie te części garderoby tylko kolczyki koronkowe. Także dla każdego coś miłego.
To jest tak, że nam się kojarzy z obrusami, serwetkami, bielizną śmieszną, ale od 100 lat Panie, które tam mieszkają – 700 koronczarek w tej chwili, tworzą koronki, które są absolutnie arcydziełem. Myślałem, że jadąc do Koniakowa spotkam sympatyczne Panie, które sobie szydełkują, a spotkałem także takie prawdziwe artystki. Zresztą niektóre ich prace są wykorzystywane przez światowych projektantów (np. Dior). Z Koniakowa w świat.
Można z takiej małej miejscowości ruszać na podbój świata.
Za 2 lata będą w Dubaju na Expo Week.
Wow, to nieźle.
Tutaj Olga pisze:
„Trzymam kciuki za realizację pomysłów”.
Myślę, że to jest też dobry moment, bo rozmawiamy już prawie godzinie. Coś tak czuję, że moglibyśmy mówić i mówić, bo jesteś świetnym partnerem do rozmowy. Na maturze życzy się połamania pióra. Tu jest podobna rzecz, bo też się pisze. Czy pisarzom też się życzy połamania pióra, czy jakoś inaczej się mówi, żeby pisarz mógł powiedzieć „dziękuję”.
Dziękuję za to pytanie w ogóle, bo to jakby wyraz troski o nas, pisarzy. Chyba najbardziej cenił bym sobie życzenia, które udałoby się zrealizować – tego, żeby czas trochę wolniej płynął. To byłbym bardzo wdzięczny za taką magiczną formułkę, jak to zrobić, żeby czas płynął wolniej.
Byłem wczoraj w kinie na „Tenecie”. Tam były sposoby, co zrobić, aby czas płynął inaczej.
Dłużył Ci się czas w kinie?
Nie, nie dłużył mi się, ale jak wyszedłem to cały czas nie ogarniam tego systemu.
Wyszedłeś przed początkiem filmu. Nie oglądałem jeszcze tego filmu Nolana. Słuchałem jakiejś rozmowy na temat tego, jak on tam w szalony sposób potraktował fizykę.
Uwielbiam gościa. Za „Interstellar” na którym płaczę za każdym razem jak oglądam.
Ja płaczę na „E.T.”. Ostatnia scena pożegnania – który prawdziwy mężczyzna nie rozpłacze się, gdy E.T. żegna się z chłopcem? Gdy poszedłem na „E.T.” z moją pierwszą dziewczyną to czułem, że za chwilę dojdzie do straszliwej kompromitacji, bo ja już pod koniec tego filmu miałem powieki wypchane „kłakami wody” i bałem się, że jeżeli mrugnę to spryskam całe kino, zraszacz się włączy. Więc wymyśliłem, żeby nie doszło do tej kompromitacji, że już nie będę patrzył na ekran, tylko patrzyłem w róg ekranu. Tak, żeby tylko się domyślać co się dzieje na ekranie. Potem musiałem drugi raz pójść na film, żeby zobaczyć jak on się skończył. Jest to ważny film w moim życiu.
No dobrze, czyli czego mogę Ci życzyć?
Czasu i bardzo fajnych czytelników, jakich do tej pory mam. Bardzo dziękuję każdemu czytelnikowi, któremu chce się sięgać po moją książkę. To jest ogromnie miłe.
Także dziękuję. Życzę Ci czasu, dziękuję Ci za Twój czas, który nam poświęciłeś i w imieniu widzów, słuchaczy i dzieci za naprawdę świetne rzeczy, które tworzysz. Dziękuję Ci serdecznie.
Dzięki dzięki i do zobaczenia gdzieś w Gdyni, Warszawie, a może w bibliotece po prostu.
Do zobaczenia.
O mnie
Nazywam się Jarek Kania i pokazuję jak stać się rodzicem, jakiego sam chciałbyś mieć.
Gość odcinka
Grzegorz Kasdepke
Pisarz literatury dziecięcej i młodzieżowej. Kawaler Orderu Uśmiechu. Tata dorosłego już Kacpra.
Spis treści
Rodzicielskie wskazówki
Nowym artykułom często towarzyszą dodatkowe materiały z rodzicielskimi wskazówkami. Mogę Ci je wysyłać bezpośrednio na mejla. Chcesz?
Na początek otrzymasz ode mnie 3 soczyste ebooki.
Polub - to nie boli
Więcej inspiracji
Lubisz niespodzianki?
Kliknięcie znaku zapytania przeniesie Cię na losowo wybrany artykuł.
Daj się zaskoczyć 😉