Pozytywna? Czy dyscyplina? Co to jest? Maria Brzozak
Jak skutecznie rozwiązywać konflikty w rodzinie?
Jak umiejętnie reagować w trudnych i stresujących sytuacjach z dziećmi?
I jak w tym wszystkim może nam pomóc pozytywna dyscyplina?
W dzisiejszym odcinku, o pozytywnej dyscyplinie opowiada mama czwórki dzieci i certyfikowana edukatorka Pozytywnej Dyscypliny: Maria Brzozak, którą możecie spotkać w sieci jako Królowa Matka.
To już piąty podcast z cyklu „metody wychowawcze”, w którym rozmawialiśmy już o rodzicielstwi bliskości, rodzicielstwie RIE, wychowaniu wspierającym i wychowaniu bez nagród i kar.
Czym zatem jest pozytywna dyscyplina? Zapraszam do wysłuchania naszej rozmowy:
Aby wysłuchać podcastu na tej stronie, użyj poniższego odtwarzacza. Zobacz jak słuchać podcastów wygodniej.
Pobierz mp3 | Słuchaj na: Spotify, iPhone, Google Podcasts lub innych aplikacjach na Androidzie.
Pozytywna Dyscyplina. Jak zacząć?
Marysia specjalnie dla Ciebie przygotowała poradnik Pozytywnej Dyscypliny
Pobierz prezent
Dołącz do newslettera Ojcowskiej Strony Mocy, a już za chwilę otrzymasz go na swojego mejla
Gość odcinka
Marysia Brzozak
Spis treści
Pozytywna dyscyplina. Transkrypcja podcastu
Na czym polega pozytywna dycyplina?
Cześć Marysiu.
Cześć.
Od paru lat zauważyłem, że w wielu miejscach pojawiają się plakaty, promujące pozytywną dyscyplinę. Jedenaście lat temu (czyli od momentu kiedy urodziła się moja córka) – tego nie było. Zauważam to przez 2-3 ostatnie lata. Czy to jest jakaś nowa metoda?
Nie, absolutnie nie jest to nowa metoda. Ostatnimi czasy jest taki medialny boom na pozytywną dyscyplinę (np. w TVN bardzo często można posłuchać). Natomiast, żeby wiedzieć czy to jest nowa metoda czy nie, to w ogóle warto wiedzieć czym jest pozytywna dyscyplina. Ale ja nie lubię teorii, bardzo lubię praktykę (tak samo w macierzyństwie). Dlatego myślę, że mam czwórkę dzieci, żeby mieć jak najwięcej tej praktyki.
Mogę Ci opowiedzieć moją historię z pozytywną dyscypliną, skąd ją znalazłam i dlaczego uważam, że jest fajną metodą wychowawczą.
Dawno temu, jak miałam jedno dziecko, to ono urodziło się takie wychowane. Wercia, jak jej powiedziałam: Zrób to, to ona to robiła. Jak jej mówiłam: Nie rób tego, to ona tego nie robiła. Właściwie byłam w przekonaniu, że jestem urodzoną cudowną matką.
Potem urodził się Szczepek. Szczepek był taki, że jak ja mu mówiłam, żeby czegoś nie robił to on właśnie szedł to robić. Albo kończył ręką za swoimi plecami, to o czym ja mu mówiłam, żeby właśnie nie robił. Wtedy zaczęłam dostrzegać, że taki „pakiet wychowawczy”, który dostałam od rodziców, niekoniecznie działa. Tzn. kary i nagrody „działały”, ale na krótko.
Widziałam, że jest coraz więcej sytuacji, w których ze Szczepkiem rozchodzimy się w różne strony, ale powiedzmy, negocjacyjnie dawałam jeszcze radę. Potem urodził się Jasiek i nagle się okazało, że do takich codziennych trudności trzeba było dołączyć nową umiejętność – czekanie. Bo jak ma się dwie ręce, dwoje dzieci to jeszcze można jakoś tak na bieżąco. Ale z Jasiem okazało się, że jak jest trójka i ktoś musi poczekać, to poziom emocji czasami sięgał zenitu.
Tym bardziej, że dzieciaki nie miały takiego domu, w którym musiały poczekać. Nie musiały, bo ja też nie tresowałam ich w taki sztuczny sposób:
Poczekajcie, teraz nauczymy się czekać. Taka ważna umiejętność społeczna, więc ja nie od razu zrobię obiad, tylko poczekacie.
Wiadomo, że to byłoby takie bardzo sztuczne. Kiedy już był ten Jasiek, to ja widziałam, że macierzyństwo z takiego spełnienia i radości, zaczęło być trudne. Było mi ciężko, byłam zmęczona, sama ze sobą. Byłam zmęczona sytuacjami z dziećmi, których nie chciałam rozbrajać tak jak rozbrajali moi rodzice. A nie miałam innych narzędzi. Zaczęłam szukać, czytać, jeździć na warsztaty. Myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że byłam na większości warsztatów dla rodziców w Polsce, bo zaczęło mnie to fascynować.
Nowa droga, sprawdzenie co mogę zrobić inaczej, żeby wychować moje dzieciaki, na takich ludzi na których ja bym chciała ich wychować. Okazało się, że tyle się naczytałam, że pewne rzeczy działają. Chociaż zawsze sprawdzałam z taką nutką sceptycyzmu, bo miałam głęboko zakorzenione poczucie, że
No skoro ja dostałam w dupę i nic mi nie jest, wyrosłam na ludzi, to właściwie o co chodzi?
Ale okazuje się, że np. taka bardzo popularna choroba jak niskie poczucie własnej wartości czy brak wiary we własne możliwości (że mogę coś zrobić, osiągnąć) – nie bierze się z kosmosu. Wiem i mam to wewnętrzne przekonanie i doświadczenie ze swojego dzieciństwa, że te pierwsze decyzje o tym jaki jest świat i co ja muszę zrobić, żeby w nim przetrwać i czuć się kochaną – pochodzą z dzieciństwa. A psychologia indywidualna, na której oparta jest pozytywna dyscyplina, mówi wyraźnie, że dziecko do 5 roku życia podejmuje najważniejsze swoje życiowe decyzje i dlatego później trudno jest zmienić nasze schematy, o których często mówią terapeuci.
Więc jak naczytałam się różnych rzeczy i wyszkoliłam, nagle okazało się, że jestem w czwartej ciąży i poziom trudności wzrósł maksymalnie. Wcale nie uważam, że byłam jakąś odkrywczą super, doskonałą, idealną matką. Po wprowadzeniu zasad pozytywnej dyscypliny, zaczęło być u nas w domu coraz więcej spokoju. Świat wydawał się coraz bardziej ułożony i ja na nowo zaczęłam odzyskiwać radość z macierzyństwa. A nawet okazało się, że oprócz tego, że jestem mamą to nadal jestem kobietą i mam coś dla siebie. Czyli zaczęłam odzyskiwać siebie sprzed macierzyństwa.
Według psychologii indywidualnej, okres do 5. roku żcyia jest kluczowy dla budowania osobowości człowieka.
A dzieci ciągle jeszcze były w domu. Nie były jeszcze po maturze.
Ciągle jeszcze były w domu. Nie, nie były jeszcze po maturze 🙂
Ale co się stało? Nagle się okazało, że jak mam tą czwórkę dzieci, to różne osoby mnie pytają, jak Ty sobie radzisz z tym, a jak Ty sobie radzisz z tamtym? Myślałam sobie, że właściwie to nie wiem, tak normalnie, tak logicznie, takie mi się to wydawało poukładane. Ktoś mnie kiedyś zapytał:
Słuchaj, Ty to jesteś z tej pozytywnej dyscypliny?
Mówię: Co to jest? Nigdy nie słyszałam. To było trzy lata temu.
Znalazłam sobie w Internecie, poszukałam i pomyślałam:
O kurcze, ale fajne rzeczy mówią, faktycznie wszystko mówią to co ja.
Okazuje się, że pozytywna dyscyplina to nie jest żadna nowa metoda wychowawcza. Jest to zbiór bardzo praktycznych wskazówek, co można zrobić kiedy nie umiem dogadać się z dzieckiem (czy ono ma dwa lata, pięć, siedemnaście czy siedemdziesiąt). W gruncie rzeczy jest to sztuka budowania relacji.
Sprawdza się też nie tylko w domu, w rodzinie, z dziećmi, ale też w relacjach z różnymi ludźmi (np. relacja mąż-żona, relacja z pracodawcą). Mam po warsztatach jedną mamę, która mówiła:
Słuchaj, jak ja korzystam z tych narzędzi to jestem jedyną osobą, która się dogaduje z szefem.
Dlaczego? Dlatego, że to jest sztuka budowania relacji. Kiedy mamy relację, to można naprawić każdą sytuację.
Pozytywna dyscyplina to zbiór praktycznych wskazówek, gdy nie umiem dogadać się z drugim człowiekiem.
Co wyróżnia pozytywną dyscyplinę, spośród tego czego ja się wcześniej naczytałam Juula, uwielbiam stan czytania jego książek, czułam się taka spójna. Następnie zamykałam książkę i nie wiedziałam co zrobić kiedy dziecko leży na podłodze i krzyczy. Nie miałam takich konkretnych wskazówek, co zrobić żeby się z dzieckiem dogadać i wychować go na człowieka np. odpowiedzialnego, który nie stracił inicjatywy, dziecięcej kreatywności, który będzie empatyczny, zaradny, będzie miał wartości takie jakie ja mam. Chciałabym swoje wartości przekazać dzieciom.
Kiedy mamy relację, to można naprawić każdą sytuację.
Okazuje się, że pozytywna dyscyplina to jest zbiór wskazówek, które ma pięć bardzo ważnych cech, czyli działa długofalowo. Tzn. nie zależy mi na tym, aby tu i teraz ugasić pożar, bo prawdopodobnie to każdy lizak lub czekolada spełniły by to zadanie. Musi uczyć ważnych umiejętności społecznych, tzn. że jak ja chcę rozwiązać jakaś sytuację z dzieciakami to pierwsze pytanie jakie zadaje sobie w głowie to jest:
Co ja chcę nauczyć dzieci?
Czy ja chcę nauczyć swoje dzieci, że nie wolno np. bałaganić bo mama się zdenerwuje? Czy chcę nauczyć dzieci, że nie bałaganimy bo fajnie jest mieszkać w uporządkowanej przestrzeni? Czyli staram się od objawów, przechodzić zawsze do źródła.
Pozytywna dyscyplina stawia na działanie długofalowe
Pozytywna dyscyplina, oprócz tego, że jest skuteczna długofalowo, bardzo mocno wspiera poczucie w dziecku, że ono jest kompetentne. Oznacza to, że mając nawet 2 lata, może wnieść coś konkretnego do rodziny. Może nam się to wydawać dziwne, ale okazuje się, że w relacjach z dzieciakami świetnie to się sprawdza. Postawiliśmy, że to nasze rodzicielstwo, będzie w dzieciach wzbudzać taką samodzielność. Żeby nawet dwulatka, która może nie do końca rozładuje zmywarkę tak jak ja bym chciała, będzie miała takie poczucie:
Kurczę, nie jestem tylko centrum wszechświata, albo radosnym darem z niebios, który wszyscy mają podziwiać. Tylko ja też mogę dać coś od siebie, coś konkretnego.
To jest właśnie coś, czego mi brakowało w rodzicielstwie bliskości. Żeby dzieci zachowywały się lepiej, to muszą czuć się lepiej. Myślę, że sam wiesz jak to jest w relacjach, kiedy przychodzisz styrany z pracy i ktoś Cię obładowuje swoimi wizjami na temat tego, jak powinno Twoje życie wyglądać.
Nie jest to najprzyjemniejszy moment
Tak samo mają dzieciaki. Przychodzi ktoś (najczęściej większy), komu się wydaje, że ma większą władzę i sprzedaje Ci jak ma wyglądać moje życie. To tak nie działa, prawda? Jakby się tak na dłuższą metę zastanowić, jakby dorośli się czuli, gdybyśmy nagle zaczęli stosować te same metody na nich – to się okazuje, że to tak wcale fajnie by nie działało. Właśnie w pozytywnej dyscyplinie, pierwszy raz przeczytałam, że tym elementem, który dziecku pozwala się czuć lepiej, jest potrzeba przynależności i znaczenia.
Ona ma dwa elementy. Można to nazwać miłością, akceptacją itd. Bo człowiek, który jest akceptowany i kochany, ma zasoby do tego, żeby dawać też miłość dalej. Natomiast oprócz tego, że właśnie przynależę do rodziny, to muszę mieć znaczenie tzn., że obowiązki nie są dodatkiem, tylko są czymś na czym ja buduję poczucie wartości mojego dziecka. My z dwóch frontów (rodzice-dzieci), tworzymy drużynę, w której ja jestem przywódcą (czy mentorem, kimś kto ma doświadczenie, wyznacza granice). W ramach konkretnych granic, dzieciaki starają się znajdować rozwiązania.
Żeby dzieci zachowywały się lepiej, muszą czuć się lepiej i mieć zaspokojona potrzebę przynależności i znaczenia.
Zalety pozytywnej dyscypliny
Chciałbym przejść do tego, że powiedziałaś, że pozytywna dyscyplina koncentruje się do 5 roku życia. Co dalej? Z kolei powiedziałaś też, że można ją zastosować też do nastolatków i do dorosłych osób.
Samo słowo „dyscyplina”. Nie mam strasznych wspomnień z tym słowem. Mi się kojarzy z piosenką z Pana Kleksa – Dyscyplina to podstawa wychowania, z czymś troszkę bezosobowym, nieco bezdusznym. Czy pozytywna dyscyplina to nie jest trochę taka tresura dzieci lub tresura drugiej osoby (manipulacja)?
Słowo „dyscyplina”, tak naprawdę pochodzi od słowa łacińskiego, które oznacza „podążać” a nie „tresować”.
No tak.. przynajmniej podążanie za mistrzem.
A kim był mistrz? Był kimś, kto sam już osiągnął pewien pakiet umiejętności i mógł świecić przykładem. Tzn., że jeśli ja chcę, żeby moje dzieci były osobami pełnymi pasjami, punktualne, dotrzymywały słowa, utrzymywały porządek w domu – to jestem pierwszą osobą w domu, która to robi. Kiedy np. wchodzę do domu i mówię:
Wieszajcie kurtki na wieszaki, a buty do szafki, a moje buty stoją obok szafki, a kurtka na krześle, to cofam się o krok, mówię: O kurczę, właśnie wymagam od moich dzieci czegoś, a ja mam inne prawa i przywileje?
Nazwa „dyscyplina” nie jest szczęśliwa marketingowo, natomiast nie chodzi tutaj o nazwę, a o sposób przedstawiania sytuacji konfliktowych. Często stawiamy dziecko w centrum naszego życia. Mówi się żeby podążać za dzieckiem, za jego potrzebami – po drodze możemy się zmęczyć, zacząć się zastanawiać kto właściwie za nami podąża. Czyli ja przestaje być kimś równie ważnym w domu
Tu w pozytywnej dyscyplinie, jest jasno i wyraźnie powiedziane – wszyscy jesteśmy członkami jednej drużyny. Moje potrzeby i moje marzenia, są tak samo ważne jak marzenia moich dzieci i ich potrzeby. Nikt nie stoi bardziej w centrum i nikt nie jest ważniejszy. Dzięki temu teraz kiedy mam malutkie dzieci, uprawiam dużo sportu, prowadzę warsztaty, bloga.
Natomiast jest trzeci element. Oprócz mnie i dziecka są wymogi sytuacji. Oznacza to, że szanuję moje dziecko z jego potrzebami, szanuję siebie z moimi potrzebami, ale też szanuję sytuację. Tzn., np. zatłoczony kościół może nie do końca być dobrym miejscem, na empatyzowanie, określanie emocji, uczuć, czy pokojowe sposoby rozładowania trudnych sytuacji. Bo np. wszyscy patrzą, ja jestem zestresowana. Może akurat jest jakaś uroczystość, dzieje się coś ważnego i nagle my stajemy się centrum uwagi.
W rodzinie wszyscy jesteśmy członkami tej samej drużyny.
Pozytywna dyscyplina mówi, że spójrz na siebie, spójrz na dziecko i spójrz w jakiej jesteś sytuacji i szanując te trzy elementy – zdecyduj co masz zrobić. Może nie będzie to najlepsza Twoja decyzja w życiu, ale biorąc pod uwagę te trzy elementy, po prostu zdecyduj. Ja się tak poczułam, jakby ktoś powiedział mi:
Słuchaj, możesz zadecydować! To może być zła decyzja, ale akurat w tym momencie na nic innego Cię nie było stać.
Może byłaś zestresowana, może byłaś zmęczona, niewyspana a może mąż wyjechał na dwa miesiące i lecisz na oparach i może to jest jedyna najlepsza w tym momencie decyzja.
Spójrz na siebie, spójrz na dziecko, spójrz w jakiej jesteś sytuacji i szanując te trzy elementy – zdecyduj co masz zrobić.
Pozytywna dyscyplina dalej zdejmuje kolejny ciężar – Skup się na rozwiązaniach. Tzn., jeżeli zawalisz jako rodzic a myślę, że każdemu się zdarza. Mi się zdarza, ja się do tego przyznaje. W oparciu o to prowadzę warsztaty, gdzie mówię szczerze o moich błędach. Nie po to, żeby się chwalić, ale to są rzeczy na których ja się najwięcej nauczyłam. Mówi – Skup się na rozwiązaniu. Nie muszę otwierać książki, mogę wyciągnąć sobie np. karty pozytywnej dyscypliny. Mogę usiąść i powiedzieć:
Kurczę, tu mi się nie udało, co mogę następnym razem zrobić lepiej?
Zapraszam dziecko do szukania rozwiązań. Nie jestem jedyną osobą w rodzinie, która ma święte i złote rady jak powinno wyglądać nasze życie rodzinne. Mówię:
Słuchajcie dzieciaki, robimy naradę, mamy taki i taki problem, wy chcecie zrobić to i to, a ja potrzebuję zrobić pranie, sprzątanie i gotowanie. Jak my to zrobimy?
Możliwości jest wiele, dzieciaki podają swoje pomysły, ja podaję swoje. Negocjujemy, szukamy rozwiązań, więc nie jestem w tym sama. Moje dziecko, które ma 4-5 lat, może wymyślić fajne rzeczy, na które ja bym wcześniej nie wpadła. I to jest prawda, nie jest to coś wymyślonego. Zawsze to obserwuje, jak dzieciaki potrafią świeżością i kreatywnością, banalne rzeczy nam rozwiązać.
Skup się na rozwiązaniach
Rozwiązywanie konfliktów w rodzinie
Bardzo mi się spodobało to co powiedziałaś o tym, że to my jesteśmy tym przykładem. Jak powiedziałaś o butach, o zawieszeniu kurtki…
Wiele jeszcze mam takich rzeczy do przerobienia w sobie. Np. rozwiązywanie pokojowe konfliktów. Jak ja bym chciała, żeby moje dzieci pokojowo rozwiązywały konflikty. Kiedy ja jestem zmęczona, głodna, niedospana i z milionem spraw na głowie to jest to ostatnia rzecz, która przychodzi do głowy. Co robią moje dzieciaki? Podchodzą i mówią:
Mamusiu, oddychaj. Mamusiu, źle się do nas odezwałaś, powinnaś nas przeprosić.
Ale już czytają Twoje książki?
Słuchają moje live’y na Facebooku. Mówią wprost co ja zrobiłam źle, czego nie powinnam. Dużo rozmawiamy na temat tego, jak osoby wobec nas mogą się zachowywać, a ja nie. Bez względu na to czy to jest mama, tata czy ktoś obcy – mają świadomość, że główną wskazówką na tworzenie relacji, to jest (tak jak w Piśmie Świętym jest napisane)
Czyńcie drugim to, co wy byście chcieli, żeby wam czyniono.
Bardzo uniwersalne i banalnie proste, ale w praktyce jakby tak zrobić sobie rachunek sumienia po każdym dniu, to często nie wychodzi tak jak by się chciało.
Trochę chyba tak jest, bo my się spieszymy. Mamy te naleciałości czy przeświadczenie, że to my ogarniamy tą rodzinę, jesteśmy odpowiedzialni, żeby to było na 15 zrobione, tam na 17. Do tego dochodzi szkoła, obowiązki. Więc czasami trzeba ich trochę podgonić, bo spóźnimy się. To już nie tyle, że będzie mi przykro ale np. przepadną lekcje.
To już są ramy i granice, które każda rodzina ustala sobie samodzielnie. Natomiast my mieliśmy taki problem, że Wercia nie chciała się ubierać rano do szkoły. Co więcej, wiedziała, jak pomagać się ubierać młodszemu rodzeństwu, więc mogła mieć rację. Pytała: Mamo, a dlaczego Ty im ciągle pomagasz, a mi nigdy nie pomagasz? Miała rację, ale ma już 8 lat. Tzn., że na jej poziomie, można już wymagać. Jest już zdolna i kompetentna do samodzielnego ubrania. Więc co zrobiłam?
Najpierw oczywiście szukam przyczyny. Może ona się po prostu nie wyspała tego dnia? Może to nie jest tak, że ona nie chce się ubierać przez 3 tygodnie z rzędu, tylko akurat dzisiaj? A może ostatnio bardzo dużo mieliśmy różnych wyzwań w stylu wizyty w poradniach Jaśka. Więc ona dostała mniej czasu i uwagi, więc wstaje w ciągu dnia z taką „dziurą”, głodem. A może właśnie ja przyzwyczaiłam ją przez X czasu, bo było mi łatwiej czwórkę dzieci rano ubrać samej, niż z nimi walczyć
Więc pierwsze co robię, jeśli jestem rodzicem w stylu pozytywnej dyscypliny, to sprawdzam jaka jest przyczyna. Bo walczyć z wiatrakami można na wiele sposobów. Tylko nie chodzi o krótkofalowy efekt, tylko o długofalowy.
Co się okazało z Werką? Faktycznie było tak, że ja długo pomagałam jej się rano ubrać. Więc to jest mój błąd. Muszę z nią wtedy usiąść i powiedzieć jej wcześniej (nie rano kiedy jest zaspana, głodna). I to też jest konkretna technika pozytywnej dyscypliny. Sposób na nawiązywanie relacji – siadaj i rozmawiaj. Rób spotkania rodzinne, o rzeczach, które w rodzinach jest tak, że te trudności są cykliczne, powtarzalne, prawie te same.
Szukaj przyczyn zachowań, by nie walczyć z wiatrakami
Siadasz i rozmawiasz w momencie, kiedy to się dzieje czy później np. wieczorem?
Tak, zaplanuj spotkanie. Raz w tygodniu, to jest taki must have – spotkanie rodzinne. Gdy np. piorę, sprzątam, gotuję i przychodzi do mnie dziecko z jakąś sprawą, to mówię:
W tym momencie nie mogę, ale wiem że to jest dla Ciebie ważne; zapisujemy to na kartce spotkania rodzinnego i wtedy o tym porozmawiamy.
Więc dziecko odchodzi z takim poczuciem, że to jest ważne co chciało powiedzieć i mama go nie zbyła dla innych czynności, a ja jednocześnie mogłam dokończyć swoje obowiązki. Więc raz w tygodniu robimy spotkanie rodzinne.
Ale z tymi maluchami też?
Tak. To nie są długie rzeczy, bo jednak trzylatka nie wytrzyma długo i wkład nie jest jeszcze taki praktyczny, ale jest ważny. Ona się też uczy, słucha i rozmawiamy:
Niektórzy z nas już mają więcej niż 6 lat, fajnie by było gdyby te osoby w naszej rodzinie ubierały się samodzielnie
No i rozmawiamy jak to zrobić, co musi się stać żeby to zrobić itd.
Cotygodniowe spotkania rodzinne, podczas których omawiamy bieżące sprawy pozwalają rozwiązać wiele problemów w domu
A co się stało tego konkretnego dnia? Ja nie miałam czasu, żeby stać nad Weroniką ośmioletnią i tłumaczyć jej, że ma już 8 lat, że potrzebuje żeby się ubrała, bo z pozostałą trójką nie zdążę. A u nas w przedszkolu jest taka tradycja, że jak ktoś się spóźnia to potem pół godziny czeka, aż się skończy poranny krąg. To jest bardzo ważna sprawa, bo Pani w tym czasie omawia z dzieciakami dzień. Co będą robić? Rozwiązują też swoje małe problemy klasowe. Tworzą taką wspólnotę.
To jest taki czas, którego nie można zakłócić wchodzeniem i wychodzeniem. Więc jak ja się spóźnię, to od razu deklarowałam się w umowie, że uszanuję ten czas kręgu. Wiem o tym wcześniej, nie było to ukryte przed nami. Więc mam dużą motywację, żeby jednak przyjechać na czas. I mówię:
Dobra Wercia, to ja odjeżdżam za 5 minut. Ponieważ był wtedy mąż w domu – ja odjechałam. Przychodziłam co jakiś czas i mówiłam: Słuchaj Kotku, zostały Ci 2 minuty. Jeśli będziesz gotowa to przyjdź, ja odjeżdżam
I odjechałam bez Weroniki. Ona oczywiście spóźniła się do szkoły, spóźniła się na ileś tam lekcji, wpadła w frustrację. Natomiast ja nie zrobiłam tego z zemsty. To był naturalny sposób na to, żeby jej pokazać, że czas i zdarzenia mają swój bieg. Nie zawsze będzie mama czy tata, którzy ją pogonią i pewne rzeczy może ją ominą. Pozytywna dyscyplina bardzo zachęca rodziców do dawania dzieciom ponoszenia konsekwencji swojego postępowania i swoich wyborów.
Mówi się, że do 5 czy 7 roku życia (różne są badania) nie ma w mózgu funkcji przewidywania konsekwencji tego co się zrobiło. Ma taki wielki pęd poznawczy, że pewne rzeczy robi bo np. całe ciało chciało dotknąć gorącego piekarnika. Jeżeli ja za każdym razem będę dziecko chronić przed konsekwencją jego wyboru, to ono nigdy nie doświadczy tego, że jego decyzje przynoszą jakieś skutki. Ja z pełną świadomością wtedy faktycznie odjechałam. Dałam jej doświadczyć tego co się dzieje, jeżeli się nie ubierze na czas.
Bo dzisiaj to był akurat zwykły dzień. A co w przypadku jakby była wycieczka klasowa, na którą nie chciała by się ubrać? To by się na nią po prostu spóźniła. Ja będąc takim rodzicem, który patrzy w przyszłość i myśli sobie – Chcę, aby moje dziecko było człowiekiem, które nie uchyla się od odpowiedzialności, nie boi się podejmować decyzji i konsekwencji swoich decyzji – to muszę zacząć troszkę szybciej niż naście lat. Daj dzieciakom taką możliwość teraz. Czy one mają 3 lata, czy 8. Ale też w granicach, które ja uważam za bezpieczne i moje. Jestem daleka od twierdzenia, że wszyscy powinni żyć tak jak ja.
Mogą korzystać z różnych wskazówek. Ale absolutnie jeżeli jestem rodzicem, który jest u kresu sił i wytrzymałości, dawanie dzieciom dużej przestrzeni do wyboru – raczej nie wchodzi w rachubę. Bo spowoduje więcej frustracji, zmęczenia. Zamiast zrobić coś dobrego dla dziecka, to potem w fali negatywnych emocji, po prostu możemy zniszczyć to nad czym pracowaliśmy. Także ja w moim domu ustalam pewne ramy jako rodzic. To jest moje zadanie. W tych ramach daje dzieciakom pole manewru. Fajnie o tym Korczak pisał w „Królu Maciusiu Pierwszym”. Ja zawsze mówię, że to jest nasz prekursor rodzin pozytywnej dyscypliny. Dlatego, że szanował dziecięcą chęć samostanowienia o sobie.
Zadaniem rodzica jest ustalanie granic w domu
Dziecko jest człowiekiem. Tylko mniejszym.
Tak, jest człowiekiem. Więc w ramach naszego domowego świata, dzieciaki mogą stworzyć swój samorząd. Są też takie rzeczy, gdzie mam mniejszy zakres elastyczności. Jestem osobą wierzącą praktykującą i nie wiem czy miałabym taką otwartość, żeby moje dziecko poszło sobie na Czarną Mszę.
A jak będzie miało 18 lat?
Ale to już nie jest moje dziecko wtedy. To już jest dorosły człowiek. Mówię teraz o dzieciakach 3, 5, 6 i 8-letnich.
Mam pewien poziom elastyczności, gdzie moje granice się kończą. Miałam kiedyś na warsztatach mamę, którą bardzo denerwowało otwieranie drzwiczek z lodówki. Po prostu tak miała. Mówię:
Słuchaj, jeżeli to ma dać Ci więcej spokoju i będziesz miała dla dziecka więcej cierpliwości to sobie zrób te zaczepy.
Czy to będzie pozytywno-dyscyplinowe czy nie – uszanuj swoje granice. Granic nie ustala się tak sztywno, że wszyscy rodzice powinni robić tak i tak.
Każdy ma swoje granice.
Zobacz jakie masz swoje granice i tam są granice dziecka, a nie sztucznie wymyślone. Także ostatecznie mogę powiedzieć, że te współczesne koncepcje wychowawcze, mają takie wspólne źródło. Są to:
- – szacunek do dziecka,
- – szacunek do rodzica,
- – podejście, że jeśli ja jestem człowiekiem napełnionym miłością i akceptacją, to też z siebie to daje.
Czy mam 5 lat czy 105, zawsze jest tak łatwiej dać z siebie troszkę więcej, kiedy wiem, że jestem kochana i akceptowana.
To działa też z mężczyznami.
Czyli warto akceptować mężczyzn?
Ja byłam żoną, która marudziła, że
Nie zrobiłeś tego, nie zrobiłeś tamtego.
Pracuję nad sobą. W pozytywnej dyscyplinie jest konkret – zróbcie spotkanie rodzinne. Napiszcie co chciałabyś, żeby w domu funkcjonowało lepiej. Nie jako pretensja, tylko jako Twoja potrzeba. Taki tip – Zamień pretensję na potrzebę. To jest takie banalne, a zarazem praktyczne. Zamiast drzeć koty nad niewyrzuconymi śmieciami, to ja zapisuję sobie na lodówkę
Porozmawiać z mężem o wyrzucaniu śmieci regularnie.
Wtedy my siadamy, dzieci patrzą, słuchają, widzą jak rozmawiamy o rozwiązaniu. Często rozmawiamy o naszych żalach, pretensjach, a nie o rozwiązaniach.
Czyli nie szukanie winy, tylko szukanie rozwiązania.
Tak, szukaj rozwiązań a nie winnych. Bardzo proste, a jakie praktyczne.
Szukaj rozwiązań, a nie winnych
Rodzic najważniejszym przykładem dla dziecka
Pozytywna dyscyplina ma dużo wspólnego z naszym życiem pomimo, że prawie nic nie czytałem o tym, żeby tak na świeżo przyjmować to co mówisz. My prowadzimy dzieci i dajemy im przykład naszym życiem. Ja staram się to robić najbardziej w tej chwili w takich kwestiach technologicznych, czyli telefon (moje starsze córki już mają telefony) i np. wprowadziliśmy taką zasadę, że mamy miejsce w salonie gdzie te telefony leżą i wszyscy (ja też) odkładamy tam telefon jak wchodzimy do domu. Od pewnego czasu nie zabieram telefonu w nocy do sypialni, gdyż mam budzik, który budzi. Po to, żeby dziewczyny też wiedziały, że telefony zostawiamy. Jak powiedziałem im, żeby na schodach nie używały telefonu bo mogą sobie zęby wybić jak będą coś tam sprawdzać, to jak kiedyś użyłem bo mi się spieszyło, to od razu usłyszałem: Tata, ale powiedziałeś, że nie wolno. Więc musiałem się tutaj ukorzyć i powiedzieć: Rzeczywiście, macie rację.
Te spotkania rodzinne o których mówisz, my praktykujemy tylko bez dzieci. Z dziećmi rozmawiamy w miarę regularnie, natomiast w niedzielę wieczorem ustaliliśmy sobie mało romantycznie brzmiące spotkanie zarządu. Z Jolą omawiamy to co się działo w tym tygodniu, logistykę tego co się ma wydarzyć czyli lekarze, dzieci, nagranie podcastu, wszystkie rzeczy, które nam się wydarzą. Po to żeby wiedzieć, bo nie o wszystkim pamiętamy. Mamy kalendarz, w którym mamy wszystkie nasze czynności, ale o tym wtedy też rozmawiamy. Rozmawiamy również o potrzebach, np. o tym co się nie podobało, co się podobało. W różną stronę te rozmowy idą. Często bardzo przyjemną i romantyczną, pomimo niezbyt romantycznej nazwy. Może rzeczywiście do tego zaczniemy wprowadzać dzieci, żeby one też wiedziały jak to działa.
My też nie robimy tak, że o wszystkim rozmawiamy przy dzieciach. Musimy z mężem też rozmawiać bez dzieci. Natomiast w bardzo dużo rzeczy dzieciaki angażujemy. Sam fakt zarządzania pieniędzmi, budżetem domowym – to są rzeczy, które dzieciaki świetnie ogarną.
Dlaczego mamo nie mogę kolejnej zabawki? No dobra, to wybierasz chodzenie na judo czy kolejną zabawkę?
Albo wakacje. Jesteśmy 6-osobową rodziną. Jakbyśmy mieli pojechać tam gdzie wszyscy chcą, to byśmy cały rok byli na wakacjach. A biorąc pod uwagę zmienność dziecięcych decyzji, to by się jednak okazało, że nie wszyscy są zadowoleni.
Dlatego najlepiej na plaży w Trójmieście sobie poleżeć.
Tak. Niemniej jednak podróże są ważne. Więc np. jechaliśmy w tym roku w góry. Ustaliliśmy sobie wspólnie zasady wydawania kieszonkowego bo na czas wakacji dzieciaki dostały jakąś pulę pieniędzy do wydania. Szczepek z Jasiem matematyki jeszcze dobrze nie ogarniają, ale jak nie nas to pytali Werkę:
Werka, a jak ja sobie kupię to, to czy starczy mi na to?
To były jedne z piękniejszych momentów, gdzie widziałam, że dzieciaki uczą się na moich oczach zarządzania pieniędzmi.
Podróże są świetne do nauki życia dla dzieci. My jak wyjeżdżamy bliżej czy dalej, to wtedy tak naprawdę, że to co my dajemy dzieciom, co im mówimy – to co siejemy to zbieramy. Widzimy jak są wkurzone, ale np. zajmą się młodszą siostrą, kiedy my musimy jakieś rzeczy ogarniać. Albo kiedy trzeba jeszcze pół godziny jechać, wszyscy mają dość, jesteśmy martwi – ale mówimy sobie, że musimy wytrzymać, chcemy żeby zaraz było super fajnie. No i jakoś to działa. To jest świetne. Podróżowanie mega otwiera oczy, odcina nas od rzeczywistości.
Wyjmujemy z jakby takiego worka, które pakujemy na co dzień, wyciągamy to co napakowaliśmy na ten czas. Np. na pierwsze wakacje jak jechaliśmy z czwórką małych dzieci, to bardzo na luzie podeszłam do tematu pieniędzy i pamiątek. Myślałam, że powiem dzieciom co mogą a co nie, ale było tyle trudnych rozmów i sytuacji, że na kolejnej już każdy dostał tyle i tyle pieniędzy, żeby uczyć się i zarządzać nimi. Jedyne czego nie ustaliliśmy to dni, w których można wydawać te pieniądze.
Okazało się, że dzieciaki fantastycznie chodziły po górach i różne rzeczy robiły, ale ciągle pytały:
A czy ja mogę to kupić?
Teraz już wiem, że na kolejne wakacje trzeba jeszcze bardziej doprecyzować. Żeby nam się wakacje nie zamieniły w oczekiwanie na wydanie kasy.
Rodzinne podróże wyciągają z dzieci to, czego uczyliśmy je przez cały rok.
To jest trudne. Wszędzie te sklepiki, dzieci mają potrzebę, chcą kupić jakieś pamiątki. Ja jak byłem pierwszy raz samodzielnie na wyjeździe to wydałem całą kasę.
Ja mam nadzieję, że teraz moje dzieciaki kiedy już będą samodzielnie pierwszy raz beze mnie – będą znały wartość tego co mają. Dlatego, że ja dałam im szansę wcześniej dotknąć pieniądze, doświadczyć tego, że:
O kurczę, kupiłem taką drogą zabawkę i nie starcza mi na kolejną
To jest mega zdziwienie w oczach dziecka, które:
No ale jak to? Nie ma?
To też jest pozytywna dyscyplina. Czyli naturalna konsekwencja, którą niektórzy mylą z karą. Bardzo często jest zamieniane słowo konsekwencja z karą. A to są zupełnie dwie różne sprawy.
Naturalna konsekwencja, a kara to dwie zupełnie różne rzeczy
Gdyby ktoś chciał zacząć wprowadzać pozytywną dyscyplinę? Gdzie najlepiej zacząć? Książki, warsztaty? Iść zapisać się na coś czy lepiej czytać?
Zapraszam na mojego bloga Królowa Matka. Zapraszam również do mnie na warsztaty, które prowadzę w całej Polsce. Jak zacząć? Są książki z pozytywnej dyscypliny, które można kupić na stronie Pozytywna Dyscyplina. Natomiast myślę, że faktycznie warto pójść na warsztaty. Książka jest zbiorem informacji, książek jest wiele. Warsztaty zawsze staram się prowadzić w ten sposób, żeby rodzic doświadczył na własnej skórze tego co właśnie chce zastosować na dziecku.
Wymyśliłam takie ćwiczenie:
Pozytywna dyscyplina w praktyce
Mogę przeprowadzić piękny wykład na temat tego jakie są skutki stosowania kar, co się dzieje z osobowością dziecka, są różne badania, wszyscy to już wiemy.
A jednak gdzieś tam w środku w nas zostaje pytanie, co zamiast kary?
Jarku, napisz mi jedną rzecz, którą lubisz robić.
Podróżowanie i spanie.
Napisz jedną rzecz, która Ci się ostatnio nie udała.
Nakrzyczałem wczoraj na dzieci.
Ponieważ znowu nakrzyczałeś na dzieci i nie nauczyłeś się do tej pory, że na dzieci się nie krzyczy to nie będziesz podróżować. Masz szlaban na podróże. Jak się czujesz?
Zaraz na Ciebie nakrzyczę 🙂
Na warsztatach możemy doświadczyć tego, co sami chcemy zastosować na naszych dzieciach
Fajne ćwiczenie. Czuję się źle. Pojawia się złość, zemsta, niesprawiedliwość bo to jest zupełne nie współmierne. Ja nie chciałem, a Ty mi to specjalnie robisz.
Czy to jest w ogóle ze sobą jakoś logicznie powiązane? Podróże, krzyczenie? Czy ja Cię w ten sposób zachęcam do lepszego odzywania się do dzieci?
Nie.
A my to robimy dzieciakom.
Nawet jeżeli nie dajemy kary, to często szantażujemy. Jeśli nie pozbierasz zabawek, nie obejrzysz telewizji. A co mają zabawki do telewizora? Może już nie dam kary, ale uprzedzę? To się nazywa w pozytywnej dyscyplinie – konsekwencja logiczna tzn., że tworzę taki mały szantaż, żeby pokazać dziecku co się stanie. Nie mniej jednak, dalej nie uczę dziecka tego na czym mi zależy.
Pozytywna dyscyplina zawsze skupia się na tym, żeby nauczyć czegoś dziecka. Więc jeżeli ja chcę nauczyć Ciebie, żebyś przestał krzyczeć na dzieci, to może powinnam zacząć od uczenia uważności, planowania czasu? Bo z jakiegoś konkretnego powodu Ty nakrzyczałeś. Prawdopodobnie nie dlatego, że mleko było rozlane, czy że to była wina dzieci, tylko coś w Tobie się stało, że nie miałeś tyle cierpliwości. Dlatego warto przyjść na warsztaty, bo tych ćwiczeń jest bardzo dużo. Wtedy ja mogę odłożyć książkę, ale będę pamiętać, że Marysia kazała mi napisać dwa zdania – nie czułem się z tym fajnie.
Jakbym mógł wystawiać Ci oceny, to wystawił bym Ci szóstkę z marketingu.
U mnie na warsztatach jest dużo praktycznych, konkretnych rzeczy, nie wracania do książek bez przerwy, bo czas jest cenny. Byłam na tych różnych warsztatach, więc miałam taką ideę, żeby kiedy rodzic przyjdzie, żeby się trochę wyluzował, trochę się pośmiał i doświadczył. Czyli, żeby to zostało na długo i nie miało formy wykładu, ćwiczeń. Myślę, że jest bardzo skuteczne, kiedy doświadczam. Więc myślę, że warsztaty się przydadzą.
Pozytywna dyscyplina skupia się na tym, by nauczyć czegoś dziecka
Ok. Gdzie można Cię znaleźć w Internecie?
Ja jestem na razie tylko na Facebooku, na profilu Królowa Matka. Jak będę gdzieś jeszcze indziej, to na pewno powiem. No i tam trzeba szukać, sprawdzać wydarzenia, jakie są terminy. Zachęcam też do czytania książek. Jednak, jeśli mam mówić z własnego doświadczenia, co dla mnie było ważne – to właśnie doświadczenie na swojej skórze. Co się dzieje, kiedy ktoś chce mnie wychować? A nie dzieje się dobrze.
Dziękuję Ci serdecznie za rozmowę.
Ja również dziękuję.
O mnie
Nazywam się Jarek Kania i pokazuję jak stać się rodzicem, jakiego sam chciałbyś mieć.
Gość odcinka
Marysia Brzozak
Spis treści
Więcej w temacie
- Wychowanie wspierające – Anna Jankowska
- Rodzicielstwo bliskości – Agnieszka Stein
- Rodzicielstwo RIE – Tomasz Smaczny
- Wychowanie bez kar i nagród – Małgorzata Musiał
Rodzicielskie wskazówki
Nowym artykułom często towarzyszą dodatkowe materiały z rodzicielskimi wskazówkami. Mogę Ci je wysyłać bezpośrednio na mejla. Chcesz?
Na początek otrzymasz ode mnie 3 soczyste ebooki.
Polub - to nie boli
Więcej inspiracji
Lubisz niespodzianki?
Kliknięcie znaku zapytania przeniesie Cię na losowo wybrany artykuł.
Daj się zaskoczyć 😉